– Jestem tutaj dozorcą, mam klucze do kilku większych grobowców…
Mówiąc to, uchylił galabii, pokazując parę wielkich kluczy z;i tkniętych za sznurem, którym przewiązany był w pasie. Nowicki dal się ponieść emocji. Bez słowa wyciągnął portfel i dwa egipskie funty zmieniły właściciela. Starzec bacznie się rozejrzał, po czym skinął głową, mrucząc:
– Dobrze, wpuszczę was i będę pilnował, żeby tamci nie nadeszli. Byłoby bardzo źle. Musicie się spieszyć!
Mogli wreszcie wejść do wnętrza grobowca! Budowla składała się z kilku izb, których podłogę stanowił wszechobecny piach, a dach zastępowało lazurowe, roziskrzone niebo. W pierwszych pomieszczeniach były ślady ucztowania żywych ludzi, dość świeże. W ostatnim, największym pogrzebano zmarłych. Pod lewą ścianą mężczyzn, pod prawą kobiety, a w rzędzie pomiędzy nimi dzieci.
Starzec wciąż przynaglał do pośpiechu, ale wpuścił ich jeszcze do trzech innych grobowców. W żadnym nie znaleźli żadnych śladów. Gdy wyszli z ostatniego, położonego tuż obok wyrwy w murze, Smuga podziękował przypadkowemu przewodnikowi, a Sally wręczyła mu jeszcze jakiś drobny upominek. Na pożegnanie Abeer zapytał, jak dawno ktoś odwiedzał zmarłych. Nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami. Tajemnica nie została odkryta.
Obok grobowca, który wzbudził ich największe zainteresowanie, rosła palma daktylowa. Stary Arab zerwał kilka zielonych, podłużnych owoców i wręczył je Smudze.
– Czy są jadalne? – spytał podróżnik.
– Tak! Tak! – potwierdził Arab i gestami zachęcał go, by spróbował.
Smuga rozgryzł owoc. Daktyl nie miał pestki i był dość twardy. Zaczął go więc przeżuwać. Po chwili usta wypełniła mu piana o dziwnym, nieprzyjemnym smaku. Smuga ukrył się szybko za grobowcem i wypluł paskudztwo na ziemię.
– Chodźmy stąd! Chodźmy – ponaglał towarzyszy, mimo że przeszli już przez mur. Po drodze opowiedział o niefortunnym daktylu. Dziąsła i język cierpły mu, usta miał wciąż pełne żółtawej piany.
– Po jakie licho brałeś do ust jakieś paskudztwo rosnące na cmentarzu – zirytował się Nowicki.
– Chodźmy jak najprędzej do hotelu – ponagliła Sally.
Smuga, plując bez przerwy, podszedł do Abeera, który wyprzedził ich o kilkadziesiąt metrów.
– Czy możesz mi powiedzieć, co to jest? – spytał go.
– To odmiana daktyla – odparł Abeer. – Czy ciebie, który tak dobrze znasz Egipt, trzeba ostrzegać?
– Czasem najmądrzejszy robi głupie błędy – odrzekł Smuga. Powiedz mi jeszcze, czy to gatunek jadalny?
– Ach, nie! Wyrzuć to natychmiast! – zawołał Abeer. – Przecież to trucizna.
Przez całą noc i następny dzień czuł się dziwnie, bo jednak połknął nieco spienionej śliny, ale nic mu się nie stało. Drętwość w ustach minęła. Dlaczego arabski starzec zachęcał go do zjedzenia trującego owocu, nigdy się nie dowiedział.
Następnego dnia, jak tylko zrelacjonowali policji ostatnie wydarzenia, wyruszyli do Wadi Halfa. W Asuanie u gościnnej rodziny Jusufa pozostał Patryk, któremu powierzono pieczę nad Dingiem. Z żalem pożegnali także Abeera, uznawszy, że nie ma dostatecznego doświadczenia, aby bez dodatkowego ryzyka znosić trudy tego rodzaju wyprawy.
Śladami poszukiwaczy źródeł Nilu
Poniżej Asuanu Nil rozlewał się w trzystukilometrowe jezioro. Wpływali na teren Nubii: rozciągającej się od pierwszej do czwartej katarakty krainy o najgorętszym w całej Afryce klimacie. Piasek jej pustyń uchodził wprawdzie za gojący rany, ale szlaki karawan i armii znaczyły gęsto kości zwierząt i ludzi.
Parowiec płynął wzdłuż niskich, piaszczystych brzegów, mijając zalane aż po pióropusze palmy, nubijskie wioski i pozdrawiając przepływające obok, załadowane najróżniejszym towarem feluki, prawdziwe sklepy na wodzie. Z zachwytem oglądali majestatyczne, wzniesione na zachodnim brzegu, świątynie Abu Simbel [149].
Wadi Halfa, cel ich podróży, to był już Sudan. Zanim na dworzec wtoczył się żółto-czerwony klimatyzowany pociąg, przypominali sobie swój pierwszy pobyt w Afryce. W przestronnym przedziale odetchnęli z ulgą. Gdyby nie szczelnie zamknięte, oszklone niebieskimi szybami okna wagonu, czuliby się jak w Europie. Dwaj przypadkowi towarzysze podróży, brytyjscy oficerowie, okazali się sympatyczni i urzekająco wprost uprzejmi, zwłaszcza wobec Sally.
Po dwóch godzinach jazdy pociąg przystanął, a Nowicki wyjrzał na zewnątrz. W szczerej pustce stało kilka stożkowatych, pomalowanych na biało baraków z cegły, zakończonych czarnymi szczytami. W zasięgu wzroku nie było żadnych innych budowli. Ludzie kręcący się przy pociągu wydawali się bardzo sprawni. Szybko uwinęli się z przeładunkiem. Nowickiego zainteresowały bardzo wynoszone z towarowego wagonu pojemniki z jakimś płynem. Wrócił i podzielił się swoimi spostrzeżeniami z towarzyszami podróży.
– Może to rum jamajka – rzucił podejrzanie głośnym szeptem. Obaj Brytyjczycy wybuchnęli śmiechem, a jeden z nich wyjaśnił:
– Och, nie, to po prostu woda. Co 75 kilometrów na Pustyni Nubijskiej wybudowano takie właśnie stacje. Dopiero szósta dysponuje naturalnym źródłem wody. Tu natomiast wodę dostarcza pociąg.
– Anglicy nieźle to sobie wykoncypowali – pokiwał głową Nowicki.
– Dalsza nasza droga będzie dużo przyjemniejsza. Po przebyciu pustyni, w Abu Hammad, pociąg spotka się z Nilem i mijając piątą, a potem, przed Chartumem, szóstą kataraktę, przez Berber dotrze do kresu podróży – uzupełnił drugi z oficerów.
– Czyli razem będzie to mniej więcej dziewięćset kilometrów – powiedział Smuga.
I tak przełamana została ostatecznie bariera obcości. Obaj Brytyjczycy przedstawili się. Kapitan Thomas Blake i porucznik Aleksander Gordon wracali z urlopu do garnizonu w Chartumie.
Gdy podróżni wymienili swe nazwiska, jeden z oficerów powiedział:
– Przepraszam, ale nazwiska panów brzmią bardzo obco. Niektóre trudno wymówić.
– Ach tak, oczywiście – uśmiechnął się Wilmowski. – Jesteśmy po prostu Polakami.
– Polacy… No, no… Jakież wiatry was tu przygnały? – zdziwił się Gordon.
– Długo trzeba by opowiadać – odparł Smuga.
– No cóż, dla mnie jest to szczególnie miłe spotkanie, ponieważ… w moich żyłach płynie polska krew. Matka urodziła się wprawdzie we Francji, lecz jej ojciec był Polakiem. Po dziadku jestem więc waszym rodakiem!
– No to miło się zaczyna – Nowicki przyjął oświadczenie z pewną rezerwą.
– Skoro już zaczęliśmy, to dodam jeszcze, że interesuję się historią misjonarzy. Nie wiem czy panowie wiecie, że pierwszym wikariuszem apostolskim Afryki Centralnej był właśnie Polak, Maksymilian Ryłło [150]?
– Co pan powie? – Anglik zupełnie zaskoczył Nowiekiego.
– Znowu nasi!
– To był dzielny człowiek, ten Ryłło – kontynuował Gordon.
– Wcześniej działał na Bliskim Wschodzie i tak się dał we znaki Turkom, że skazali go na śmierć, a zarządca Egiptu, Ibrahim Pasza, uznał go za osobistego wroga i wyznaczył cenę za jego głowę.
– I Ryłło, wiedząc o tym, przybył do Egiptu?
– To przecież tak bardzo polskie – uśmiechnął się Gordon.
– Poprosił o audiencję u Ibrahima i zaczął ją słowami: “Znam wielkość twojej duszy, przychodzę więc dobrowolnie”. Wywarło to tak wielkie wrażenie, że władca wydał zgodę na wyjazd ekspedycji do Chartumu.
– Wędrowało się wtedy nieco trudniej niż dziś – dodał Wilmowski.
– O wiele trudniej. Podróż łodzią i na wielbłądach trwała pięć miesięcy. Ryłło dotarł do Chartumu, ale tam zmarł z wyczerpania w lutym 1848 roku.
[149] Abu Simbel – wysoka, pionowa skała tuż nad brzegiem Nilu w odległości 200 kilometrów na południe od Asuanu. W jej wnętrzu mieści się, wykuta w kamieniu, świątynia Ramzesa II i jego żony Nefertari (XIII wiek p.n.e.). Wejścia strzegą cztery posągi faraona w postaci siedzącej, wysokie na 20 metrów. Świątynia była tak budowana, by wschodzące słońce mogło dosięgać swym blaskiem do najdalszego, najświętszego, pomieszczenia, gdzie siedział na tronie król w otoczeniu bogów. Skała została zatopiona przez wody Jeziora Nasera, sztucznego zbiornika, powstałego na skutek budowy wielkiej tamy. W wyniku międzynarodowej akcji UNESCO, świątynie zostały przeniesione na skałę wyższą o 64 metry i w ten sposób ocalone przed zatopieniem. Tą fascynującą akcją kierował m.in. polski archeolog, egiptolog i historyk sztuki Kazimierz Michałowski (1901-1981).
[150] Ryłło Maksymilian (1802-1848), misjonarz. Po wypędzeniu jezuitów z Rosji w 1820 r. duszpasterz więźniów w Rzymie. Wsławił się tam m.in. pielgrzymką 1300 więźniów, zwolnionych na przepustkę za jego poręczeniem, do tzw. św. schodów. Później pracował w Bejrucie, gdzie założył chrześcijańskie kolegium dla Azji. W 1846 r. mianowany wikariuszem apostolskim dla Afryki Centralnej, podjął wyprawę w głąb Afryki. Umarł w Chartumie i tam został pochowany.