Выбрать главу

Wódz przydzielił gościom stojącą na uboczu wioski chatę: okrągłą, przykrytą kopulastym słomianym dachem, z otworami, okiennym i wejściowym, zasłoniętymi sznurami z lian i matami, wewnątrz stosunkowo czystą.

– Ten staruch, czarownik, wyraźnie zamyśla jakiś podstęp… zaczął mówić Nowicki, ale kobiety wniosły właśnie poczęstunek.

– Przysyła wam to Munga – powiedziała jedna z nich.

– Coś rzeczywiście jest nie tak… Wedle zwyczaju wódz powinien dać nam jakiś prezent, abyśmy czuli się bezpieczni. Okazał nam lekceważenie. Przyjął podarki, ale w zamian nie ofiarował nawet poczęstunku – Gordon potwierdził podejrzenia Nowickiego. – Szkoda, że nie ma z nami żołnierzy – dodał wyraźnie zaniepokojony.

– Wkraczać do wioski z całą armią, to bardzo angielskie, ale nie pomaga zdobyć zaufania – z przekorą zauważył Nowicki.

– Żołnierze dotrą tutaj razem z Wilmowskim jutro wieczorem – przeciął dyskusję Smuga. – Ale lepiej trzymać broń w pogotowiu.

Nowicki nie zabierał już głosu. Siedział obok Awtoniego, który wyraźnie bał się oddalić choćby na krok od białych opiekunów. Nie należał do wioski. Należał do duchów, którym złożono go w ofierze.

Spojrzenia i agresywna reakcja mieszkańców wioski uświadomiła to Nowickiemu dokładniej niż jakiekolwiek wyjaśnienie. Zdał sobie sprawę z faktu, że przywiezienie chłopca mogło okazać się błędem, za który trzeba będzie zapłacić. Zrozumiał też, dlaczego Smuga, zawsze przeciwny wykorzystywaniu przesądów pierwotnych mieszkańców dżungli, tym razem odstąpił od tej zasady.

W pewnej chwili podjął decyzję i ku zaskoczeniu przyjaciół zaczął przygotowywać się do snu. Ułożył się wygodnie na macie, zamykając oczy.

– Ależ Tadku – powiedział Smuga – niedługo pójdziemy na ucztę.

– Nie zaszkodzi przedtem zdrzemnąć się nieco – odparł warszawiak i po chwili rzeczywiście rozległo się jego tubalne chrapanie.

Wieczorem Munga przybył z zaproszeniem na ucztę i tańce. Obudzony przez przyjaciół Nowicki zapowiedział, że przyłączy się do nich później, po czym korzystając z pomocy Awtoniego jako tłumacza, poszeptał coś z Mungą, który zaprowadziwszy Smugę i Gordona do borny [178], natychmiast zniknął.

Obu gości posadzono obok wodza, co było oznaką życzliwości. Wkrótce wniesiono wielkie, napełnione kopiasto ryżem blaszane miednice, mleko, maniok, orzechy w liściach i kartofle pieczone w ognisku. Przed wodzem i gośćmi postawiono misę z kurzym mięsem i jajami. Do glinianych kubków nalano jakiegoś podejrzanie wyglądającego płynu. Kisumu sięgnął po napitek i zachęcając białych do tego samego, wyjaśnił:

– Marafu!

– To wino palmowe – głośno przetłumaczył Gordon i znacznie ciszej ostrzegł Smugę, by pił niewiele, bo wino może być “wzmocnione” jakimś specjałem.

– Kali sana – Kisumu jakby usłyszał i zrozumiał Gordona.

– Mówi, że to bardzo ostre – rzekł Anglik.

Przepili do siebie. Wino miało rzeczywiście ostry smak i paliło gardło. Posiłek, suto zakrapiany alkoholem, coraz bardziej ożywiał nastroje biesiadników. Smuga na próżno rozglądał się za Nowickim. Zauważył, że nie ma również Mungi. Niepokoił się, nie mógł bowiem przewidzieć, co planuje marynarz.

Tymczasem Murzyni pochłaniali niesamowitą ilość jedzenia. Smuga zwrócił uwagę Kisumu na to, że mogą się rozchorować. Wódz tylko się roześmiał i wytłumaczył, że ma wspaniałe lekarstwo od białego uzdrowiciela. Smuga, któremu zależało na utrzymaniu wodza w trzeźwości, poprosił o dokładniejsze informacje. Kisumu skinął głową na jednego ze swych ludzi.

– Chupa!

– To znaczy butelka – szepnął Gordon.

Po chwili przed zdumionymi Europejczykami postawiono wielki kosz. Wódz odesłał posłańca, osobiście rozwiązał sprytnie uszczelnione wieko, uchylił je, włożył dłoń i wyciągnął małą, może ćwierćlitrową butelkę, na dnie której znajdowało się nieco płynu. Z nabożeństwem i skupieniem podał ją Smudze, mówiąc:

– Dawa kali sana! [179]

– To popularny środek na przeczyszczenie! – zaśmiał się podróżnik, ale potem pochylił się, uważnie studiując napis na nalepce. – Nie do wiary – szepnął sam do siebie.

– Co się stało? – spytał Gordon.

– Proszę spojrzeć, gdzie ów środek został wyprodukowany! – rzekł Smuga.

– “Kraków, 1905” – czytał Gordon. – Ależ to polski lek!

– Tak, to nieprawdopodobne – powiedział Smuga i zamierzał wypytać wodza o “białego uzdrowiciela”, gdy nagle wszyscy umilkli. Smuga zdumiony uniósł głowę.

Przed ogniskiem stanął czarownik w rytualnym stroju i władczym gestem uniósł rękę. Niewielkiego wzrostu, o pomarszczonej, groźnej twarzy, z błyszczącymi oczyma o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach. Niemal nagi pod przerzuconą przez ramię lamparcią skórą, zdobny w miedziane bransolety przeplecione czarnymi strusimi piórami, w barwnym pióropuszu również nimi gęsto poprzetykanym. W ciszy rozpoczął swój rytualny taniec. Krążył wokół ogniska, sypiąc na ogień jakimś zielem wydającym ostrą, nieprzyjemną woń. Wysoki słup dymu wzniósł się niemal pionowo w górę. Czarownik dołączył do rytmicznych kroków zawodzący śpiew.

Najpierw w śpiewie, a potem w tańcu zaczęli towarzyszyć mu mieszkańcy wioski. Mężczyźni ciasno otoczyli ognisko, tak że wódz i jego goście znaleźli się wewnątrz kręgu. Uderzali rytmicznie w swe skórzane tarcze. Z tyłu zawodziły kobiety. Kisumu ocierał pot z czoła, mimo że noc była chłodna. Jeszcze siedział, ale i on zaczął podrygiwać w rytm śpiewu i tańca. Smuga wymownie spojrzał na Gordona i obaj dyskretnie przygotowali broń.

– Spróbujmy się wycofać – szepnął Anglik.

– Owszem, to najlepsze wyjście – odparł Smuga. Nieznacznie zaczęli przesuwać się do tyłu, poza blask ognia. Nie uszło to uwagi czarownika, z pozoru całkowicie pochłoniętego rytuałem. Nagle pojawił się tuż przed nimi. Zaczął coś rytmicznie wykrzykiwać. Odpowiadał mu chór mężczyzn. Smuga uważnie wsłuchiwał się w ten swoisty dialog. Spokojnym gestem sięgnął po fajkę, żarzącym się ognikiem starannie przypalił tytoń i zaciągnął się.

– Jeszcze czekajmy – szepnął. Gordon przyjrzał mu się z podziwem.

– Na co? Trzeba się stąd wyrwać!

– Tak! Ale jeszcze nie teraz.

Kłąb dymu fajkowego splątał się z tym znad ogniska.

– Kiedy? – gorączkował się Gordon.

– Gdy zupełnie się zatracą w tym szaleństwie i przestaną widzieć.

– Ale kiedy? – z naciskiem powtórzył Gordon.

– Wkrótce! Powiem! – odparł Smuga. – Obaj strzelamy wtedy do czarownika i w nogi! Tylko celuj pan dobrze, prosto między oczy!

Napięcie rosło. Czarownik zawodził coraz szybciej, a chór odpowiadał coraz głośniej:

– Kto chce zabrać nam nasze obyczaje?

– Wazungu! – ryknął chór.

– Kto przybył z łowcami niewolników?

– Wazungu!

– Kto chce zabrać nam nasze żony?

– Wazungu!

– Kto nienawidzi czarnych?

– Wazungu!

– Kto ma skórę w barwie żałoby?

– Wazungu!

– Kto przybył z północy, by podbić nasz kraj? [180]

– Wazungu!

– Kto jest winien busingizi? [181]

– Wazungu!

– Kto przysłał lwa ludojada?

– Wazungu!

– Kto nie pozwolił na złożenie ofiary?

– Wazungu!

– Kto przybył do wioski, by nas zniszczyć?

– Wazungu!

– Kogo trzeba zabić?

– Waazuuunguuu!!!

Smuga zgasił fajkę i cicho spytał Gordona: – Gotów?

– Tak! – odparł tamten, wyjmując z kabury pistolet.

W tym samym momencie usłyszeli dziki warkot bębna. W blasku ognia pojawił się niewielki orszak. Na czele Awtoni, co sił walący w bęben czarownika, za nim Munga, pozbawiony jakichkolwiek elementów żałoby, ale za to uzbrojony po zęby, na końcu cudacznie przebrany No wieki. Pomalowany na czarno, w narzuconej na nagi tors skórze lamparta, upolowanego przez Smugę, z opaskami z lamparciej skóry na«› rękach i nogach, w mosiężnej obręczy na szyi, z pękiem bajecznie kolorowych piór we włosach, z kolczykami w uszach wyglądał dostojnie, groźnie i… bardzo komicznie. Uniósł ku górze obie ręce i głośno krzyknął:

– Bassi! [182]

Zapadła cisza. Czarownik, zaskoczony, znieruchomiał. Murzyni jakby nagle oprzytomnieli. Gordon schował broń, a Smuga ledwie powstrzymał śmiech. Nowicki okrążył najpierw ognisko, powoli niczym potężny niedźwiedź, potem nagle zatrzymał się przed czarownikiem. Wskazał palcem na swoją głowę i powiedział z naciskiem:

– Ras-Sukuo!

Miało to oznaczać, że dobry duch rezyduje w jego głowie.

Czarownik sięgał mu zaledwie do piersi. Wykazał jednak sporo odwagi, stając mu naprzeciw. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w złowrogiej ciszy.

Nowicki pochylił się gwałtownie nad Murzynem i jednocześnie uczynił krok do przodu. Zdawało się, że tamten stawi mu opór, ale marynarz zrobił następny krok i czarownik zaczął się cofać. Nowicki, pochylony, niemal następował mu na stopy. Znowu rozległ się warkot bębna i marynarz rozpoczął swoją wielką przemowę.

– Przybyliśmy, aby was ocalić. Ras-Sukuo! Ras-Sukuo! Awtoni tłumaczył z angielskiego, a Munga wykrzykiwał każde przetłumaczone zdanie we właściwym rytmie. Odpowiedział mu szmer zdziwienia.

– Ale spóźniliśmy się, bo trzeba było zabić lamparta, by przywrócić wam Awtoniego. Dobrze mówię? Ras-Sukuo! Ras-Sukuo!

Przez gwar niedowierzania przebiło się nieśmiałe potakiwanie. Nowicki ruszył wokół ogniska w dziwnym rytmie: krok dłuższy, trzy krótkie, dłuższy, krótkie. I znowu…

– Ocaliliśmy Mungę. Prawda? Ras-Sukuo! Ras-Sukuo!

– O, prawda! Prawda! Wielka prawda! – niektórzy zaczęli pokrzykiwać coraz śmielej.

Nowicki gestem zachęcał do udziału w rytmicznym chodzie.

– A teraz zabijemy lwa, który pożera wasze bydło i waszych ludzi. Zgoda? Ras-Sukuo! Ras-Sukuo!

– Nawala, buana [183] – krzyknął Kisumu. Albo uwierzył, albo zrozumiał grę białego człowieka.

– Hawala, buana – powtórzył za nim chór jego ludzi.

– Chcemy was ocalić. Zgadzacie się? Ras-Sukuo! Ras-Sukuo!

– Hawala, buana!

– I razem zniszczymy waszych wrogów! Ras-Sukuo! Ras-Sukuo!

– Hawala, buana!

Nowicki systematycznie podnosił głos, a ostatnie zdanie już prawie wykrzyczał.

Potem zaczął cicho nucić jakąś melodię. Za chwilę rozbrzmiała głośniej. Wokół ogniska zaczęła krążyć w jej rytmie gromada uzbrojonych Murzynów. Rej wodził Munga. Obaj z cudacznie przystrojonym marynarzem wciągnęli do korowodu wszystkich mężczyzn. Czarownik zniknął.

Smuga usłyszawszy pierwsze takty melodii, skrył twarz w dłoniach, nieomal płacząc ze śmiechu. Gordon niczego nie mógł pojąć, zaś Nowicki całkowicie zapanował nad sytuacją: w głębi Czarnej Afryki tańczył swój taniec w rytmie: jeden długi krok, trzy krótsze, znów długi i znów trzy krótkie. Jeden długi i trzy krótkie… I tak w kółko…

– Czy pan wie, co oni tańczą? – Smuga, krztuszący się ze śmiechu, ulitował się wreszcie nad Gordonem.

Anglik przecząco pokręcił głową.

– To polonez!

– Polonez?

– Tak! Polski taniec narodowy! Ten, to akurat jeden z najbardziej znanych: “Pożegnanie Ojczyzny” Ogińskiego – wyjaśnił Smuga i zaczął wtórować Nowickiemu, gwiżdżąc.

– Ą ja myślałem – szepnął Gordon, że polski taniec narodowy to mazur.

– To z powodu melodii naszego hymnu narodowego napisanej w rytmie mazurka – odparł Smuga, zapraszając Gordona do korowodu…

вернуться

[178] Borna – centralny plac w wiosce, miejsce publicznych spotkań.

вернуться

[179] Dawa kali sana – lekarstwo bardzo mocne.

вернуться

[180] Powszechnie znana przepowiednia głosiła, że Uganda zostanie podbita, jeśli biały człowiek wkroczy do niej od północy. Wykorzystał to sprzyjający Arabom Mwanga, jeden z murzyńskich królów, który w 1885 r. rozkazał zamordować pierwszego biskupa anglikańskiego: Jamesa Hanningtona.

вернуться

[181] Busingizi – śpiączka.

вернуться

[182] Bassi – dosyć!

вернуться

[183] Hawala, buana – dobrze, panie.