Znoszono mu więc to i owo. Okazał się znawcą nie lada, więc nie dał się oszukiwać. Wreszcie trafił na ślad. Sprzedano mu posążek z grobowca, który od dawna stał pusty.
– No i chwycił byka za rogi – wtrącił Nowicki.
– Tak, uczepił się tego śladu i natychmiast oznajmił, że poszukuje innych, podobnych przedmiotów. Po paru godzinach zjawił się u niego wysoki, barczysty, brodaty Arab, proponując sprzedaż na większą skalę. Był to Abd el-Rasul ze wsi El-Kurna.
Nowicki i Tomek błyskawicznie wymienili spojrzenia. I ich ślad prowadził do tej wioski. Słuchali uważniej.
– Prywatny detektyw kazał aresztować Araba – kontynuował tymczasem Bieńkowski.
– I co, czy się przyznał? – spytał Nowicki.
– Gdzie tam… To był twardy człowiek. Milczał nawet, gdy ćwiczono mu stopy rózgami. Cała zaś wieś murem świadczyła o jego uczciwości.
– A to pech – westchnął Nowicki.
– Najdziwniejsze jednak miało dopiero nastąpić. Po kilku dniach Abd el-Rasul przybył na policję i przyznał się do wszystkiego.
– Ów Arab? Czyżby ruszyło go sumienie? – spytał Tomek.
– Gdyby tak było… Ale niestety… Chodziło o rozgrywki wewnątrz szajki. Rasul po powrocie z więzienia, zażądał dla siebie połowy zysku z handlu za milczenie.
– No i nie doszli do zgody – roześmiał się Nowicki.
– Tak! Doszło do kłótnii, nawet bójki i rozżalony Rasul zgłosił się na policję.
– Tak, tak, pieniądze potrafią wiele zniszczyć – westchnął Tomek.
– Tym razem pomogły sprawiedliwości – rzekł Bieńkowski. – Dzięki tej aferze doszło do jednego z najcenniejszych odkryć w dziejach Doliny Królów.
– Pewnie mumii, które okradali ludzie Abd el-Rasula – domyślał się Nowicki.
– Otóż to! I to bardzo cennych mumii! – potwierdził polski archeolog.
– Czyżby byli tam sami faraonowie? – spytał Tomek.
– Prawie – znów potwierdził Bieńkowski. – Otóż, dawno, dawno temu, gdy kradzieże stały się taką plagą, że nawet strażnicy i kapłani brali w nich udział, jeden z faraonów wydał nakaz przeniesienią mumii wszystkich swych poprzedników do jednego, wspólnego grobowca.
– To ci dopiero był pogrzeb! – wykrzyknął Nowicki.
– Pewnej nocy, zebrani potajemnie kapłani w makabrycznej procesji przenieśli zwłoki wąską górską ścieżką i pochowali w zbiorowej krypcie.
– Cóż za niesamowity musiał być nastrój tego pogrzebu – rzekł Tomek, a Nowicki spytał:
– I co, tego grobowca nie okradziono?
– Nie! Uczynił to dopiero bohater naszej opowieści. Znalazł wejście, spuścił się po linie do otwartego, pionowego szybu i znalazł trzydzieści siedem trumien faraonów, ich żon i księżniczek. Potem, spokojnie sprzedawano to i owo aż do opowiedzianego przeze mnie wydarzenia.
– To ci dopiero sensacja! – rzekł Nowicki.
– Jeszcze jaka! Poruszyła cały Egipt. Gdy mumie płynęły Nilem do kairskiego muzeum, ludzie wychodzili na brzeg i zachowywali się jak na pogrzebie kogoś bliskiego. Mężczyźni strzelali w powietrze, kobiety zawodziły, lamentowały, płakały…
– Niesamowite to wszystko! – powiedział Tomek.
– Niesamowite! – powtórzył zadumany Nowicki.
Bieńkowski obiecał oczywiście, że pokaże im najważniejsze zabytki Miasta Umarłych. Co najdziwniejsze Nowickiemu nawet nie śniło się protestować. Umówiwszy się z nim, wrócili do hotelu.
*
Sally czułaby się pewniej, gdyby poczekali z wszelkim działaniem na przyjazd Smugi.
– Przeprawmy się na drugą stronę i przyjrzyjmy tej wsi, El-Kurna – kusił jednak Nowicki.
– Przy okazji coś przecież zwiedzimy – poparł go Tomek.
– Tym bardziej że będziemy mieć przewodnika – gorączkował się Nowicki nagle pełen zapału do zwiedzania.
– Przewodnika? – Sally była naprawdę zdziwiona. Opowiedzieli jej o spotkaniu z rodakiem.
– Skoro umówiliście się z nim – ustąpiła Sally – trzeba jechać… Zostawiwszy w recepcji informację dla Smugi, wynajęli dwóch arabskich służących, w tym tabbacha, czyli kucharza, i przeprawili się promem na lewy brzeg Nilu, który w tym miejscu miał szerokość Wisły w Warszawie. Woda rzeki okazała się mętna i mulista. Tabbach, znający nieco angielski, proponował podróżnym, by jej spróbowali:
– Kto napije, nigdy nie zapomni smak i powróci… – powiedział.
– Spróbuj, sikorko – rzekł Nowicki do Sally. – To ty tak bardzo pragniesz poznać Egipt. Posmakuj go!
– I bez tego wrócę. Najchętniej z tobą, Tadku – w Sally odezwał się buntowniczy duch.
– Mnie tu nawet za cenę żywej mumii już nic i nikt nie przyciągnie – mówiąc to, marynarz splunął do wody. – Nawet w ślinie chrzęści piasek.
Rozbili namioty w cieniu drzew, w pobliżu Kolosów Memnona [112]. Miejsce nadawało się do tego idealnie, tak ze względu na swe położenie, umożliwiające wypady we wszystkich kierunkach, jak i ze względu na bliskość przystani. Sally twierdziła nadto, że to jedno z najbardziej romantycznych miejsc w okolicy.
Gdy rozstawili namioty, a Sally z niefrasobliwą choć ochoczą pomocą Patryka zaczęła urządzać obozowisko, Nowicki zaproponował:
– Nic tu teraz po nas. Przejdźmy się do tego “kurnika”… Trzeba brać byka za rogi.
– Bądźcie tylko, chłopcy, ostrożni! – przestrzegła Sally. “Chłopcy” spojrzeli po sobie, uśmiechając się od ucha do ucha.
Obaj przewyższali Sally co najmniej o głowę.
El-Kurna, wioseczka widoczna z miejsca ich obozowiska, leżała na jednym z południowych stoków Płaskowyżu Libijskiego. Kilkanaście chałupek rozrzuconych na łagodnym wzniesieniu. Ścieżką wśród pól szybko do nich doszli. Spędzili tam sporo czasu, ale nie odkryli niczego. Wynajęli jedynie osiołki i ich poganiaczy na wyprawę z Bieńkowskim do Miasta Umarłych.
Zamierzali tam dotrzeć jak najszybciej i przeznaczyć na obejrzenie Miasta Umarłych nie więcej niż jeden dzień. Musieli więc liczyć się z szybkim, forsownym marszem. Po raz pierwszy mieli też nie tylko wyruszyć w góry, ale i zagłębić się w pustynię. Były to okoliczności, które nie skłaniały do zabrania ze sobą chłopca w wieku Patryka. Co do tego “wujkowie”, a nawet pobłażliwa zwykle dla Patryka Sally, wyjątkowo się zgadzali. Ale że nie wzięli go nawet na ów krótki wypad do tego, jak mówił Nowicki, “kurnika”, postanowili złagodzić rozgoryczenie, powierzając mu nadzór nad obozowiskiem i arabską służbą na czas swej nieobecności. Oczywiście przydali Patrykowi do pomocy i towarzystwa, jak mówili, niezawodnego Dinga. Obiecali też solennie już wkrótce łatwiejszą i bezpieczniejszą wycieczkę.
Tak więc o świcie następnego dnia na przystani spotkali się z Bieńkowskim oboje Wilmowscy i Nowicki. Wyruszyli kamienistym wąwozem w kierunku doliny Deir el-Bahari [113]. Z obu stron wznosiły się rude, brązowawe i liliowe urwiska, z rzadka poprzecinane żółtawym pasmem piasków.