Zjawy
llah akbar!
– Salaam!
Przychodzący obmywali ręce i siadali, skrzyżowawszy nogi, na zdobnych poduszkach wokół niskiego stołu-ławy. Ściany pokrywały kilimy, podłogę dywan. Nie rozpoczynali rozmowy. Czekali… Kobiety wniosły ogromny półmisek z pieczonymi kurczakami i wielką tacę z ryżem. Umieściły na stole miseczki z rozmaitymi potrawami i przyprawami. Położyły talerz z chlebkami baladi.
Rozpoczęli posiłek. Nabierali ryż i jedli go na przemian z kurczakiem. Przełamawszy chleb, zanurzali go wedle upodobania w rozmaitych przyprawach. Najczęściej w tych ostrych. Ludzie, którzy tu siedzieli, prowadzili burzliwe, pełne ryzyka życie i preferowali mocne przyprawy. Milczeli… Nawet ci, którzy już zaspokoili głód, poruszali ustami tak długo, dopóki ostatni nie skończył posiłku. Uważali się bowiem za ludzi nie tylko zasobnych, ale i dobrze wychowanych. Kiedy skończyli, wszedł Arab o surowych rysach twarzy, głębokich, gorejących oczach, wielu Europejczykom znany jako “władca Doliny”, “potomek faraonów” lub po prostu “faraon”. Przez Arabów nazywany “żelaznym faraonem”. Powitał obecnych, wśród których był także Europejczyk, gestem rozłożonych dłoni i zasiadł przy stole. Nie posilał się. Czekał aż kobiety sprzątną jedzenie. Wtedy przemówił:
– Przeklęci giaurzy! Są tutaj i kręcą się wszędzie!
– Może Allach sprawi, że pójdą inną niż nasza ścieżką – odezwał się któryś.
– Sadim, czy otworzyłeś tę ścieżkę? – z naciskiem zapytał przywódca.
Sally zapewne mogłaby rozpoznać Araba niewielkiego wzrostu, w średnim wieku, do którego skierowane było pytanie. Oglądała go bowiem bardzo dokładnie na kairskiej ulicy przed wejściem do domu Ahmada al-Saida, obdarzonego przez Anglików zaufaniem, urzędnika kedywa. Zwrócił na siebie jej uwagę tym, jak płochliwie i tajemniczo się zachowywał. Nie rozpoznaliby go za to ani Tomek, ani Nowicki, chociaż niedawno z nim rozmawiali; tak skutecznie osłoniły go wtedy arabski strój i niepozorny wygląd.
– Tak, powiedziałem im, żeby szukali w El-Kurna…
– Na brodę Proroka, jeżeli Rasulowie się o tym dowiedzą… – przeraził się inny.
– Będą milczeć. Nie zawsze u nich czysto – odezwał się przywódca.
– Nasi wrogowie są groźni – z namysłem zabrał głos Europejczyk. – Umieją posługiwać się bronią. Wczoraj niewiele brakowało, by rozpoznali, dozorującego prace i czuwającego nad naszymi interesami w Dolinie Królów, Harry’ego. Przeżyli w górach burzliwą noc i wyszli cało…
– Na Allacha! – zawołał trzeci. – Przeżyli taką burzę?! Może to dżiny?
– Gdybyż byli dżinami – ze złością rzekł “faraon” – poradzilibyśmy sobie.
Wpatrzyli się w niego z zabobonnym lękiem. Zawdzięczali mu wszystko. Uczynił ich bogatymi. Wystarczyło być posłusznym i robić, co każe, bo był rzeczywiście twardym, prawdziwie “żelaznym” człowiekiem. Zjechali tu dzisiaj z różnych części kraju. Niektórzy z północy, z Kairu, inni z Asuanu, a jeszcze inni z Nubii i Sudanu, tam gdzie kwitł ich “południowy interes”. Ci właśnie znali go najdłużej. Czekali w milczeniu.
– Giaurzy… Trzeba, by zapadli w ciszę – zdecydował.
– A kobieta i dziecko? – spytał Europejczyk.
– Kobietę wystarczy przestraszyć. Sadim, ty! – wskazał.
– A giaurzy? Kto? – ktoś chciał wiedzieć dokładniej.
– To należy do władcy Doliny – odrzekł przywódca. – Już nie istnieją.
Wymieniali szeptem uwagi. Podano kawę. Przy kawie omówili interesy. Europejskie szły nieźle, udało się przemycić nową partię przedmiotów autentycznie antycznych i podrabianych pamiątek. Północne, związane z haszyszem i opium, kwitły. Południowe także nieźle prosperowały.
Byli zadowoleni. “Żelazny władca” jak zwykle wziął na siebie najtrudniejszą część zadania. “Tak, to prawdziwy władca – myśleli. – Prawdziwy faraon…”.
*
Sally śniła…
Po niebezpiecznej drodze na pola Jaru wędrował zmarły. Przebył cztery niebezpieczne bramy i stanął na brzegu Krętej Rzeki oddzielającej go od Krainy Umarłych. Przewoźnik miał twarz Nowickiego. Z uśmiechem oczekiwał na magiczną formułę… Zmarły, pochylił się do jego ucha i wyszeptał ją:
– O ty, który odcinasz sitowie, przewoźniku… O mocy niebiańska, która otwiera dysk słoneczny. O Re, Panie Jasności, przewieź mnie, nie zostawiaj mnie opuszczonego.
– Jakie jest imię tej łodzi? – chytrze spytał przewoźnik.
– Znam wszystkie imiona jej części składowych – odrzekł podróżujący.
– Wskakuj, brachu – odparł przewoźnik. – Tylko do rufy, nie do dzioba, bo jedynie to zapewni ci szczęście… A co tam trzymasz w ręku?
– To prezent dla Ozyrysa – odparł podróżujący, a Sally ujrzała niewielkie zawiniątko, które przyciskał do piersi i tak nagle, jak bywa to tylko we śnie, ze zdumieniem rozpoznała w podróżującym Tomka.
– Nie bój się, brachu, Ozyrysa – podpowiedział przewoźnik. – To swój chłop. Nie mogę tam wprawdzie z tobą iść, bo tu czeka mnie dużo pracy, ale poradzisz sobie…
– W Sali Obu Prawd [120] nic się nie ukryje – odparł podróżujący. – Wiem o tym: “Kto prawo omija, będzie ukarany. Skromność otrzyma bogactwo, a nieprawość nigdy nie osiągnie celu”.
Przed wejściem do Sali Obu Prawd czuwała boginii Hepter-Hor z dwiema głowami: lwicy i krokodyla, z nożami w obu rękach. Podróżujący zatrzymał się, by wygłosić inwokację:
“Bądź pozdrowiony, Boże Wielki! Panie Obu Prawd! Przyszedłem do Ciebie. O mój Panie! Przywiedziono mnie, bym ujrzał Twą doskonałość. Znam Ciebie, znam Twoje imię, znam imiona czterdziestu dwu otaczających Cię… Przybyłem, aby poznać Ciebie w pełni. Przyniosłem Tobie Obydwie Prawdy”.
Tomek – Sally była teraz zupełnie pewna, że to on – wszedł do środka. Sally rozejrzała się wokół jego oczyma. Na tronie siedział, stojący na czele sądu, Ozyrys.