Выбрать главу

Wagę dobra i zła obsługiwał Anubis, ale zamiast głowy szakala ujrzała łagodną twarz Wilmowskiego. Thot, zapisujący wyniki, miał twarz ojca Sally, pana Allana. Tomek poważnie skinął im głową, a potem pozdrowił dostojny trybunał, podając jednocześnie na wyciągniętej dłoni swe serce, usta i oczy. “To pierwszy etap sądu” – pomyślała Sally. “Wszystko, co w ciągu życia słyszał, widział i myślał było czyste i szlachetne. Zaraz rozpocznie się długa deklaracja niewinności”.

– Usunąłem z siebie moje grzechy.

– Nie zgrzeszyłem przeciw ludziom.

– Nie grabiłem biednych.

– Nie trułem.

– Nie zabijałem.

– Nie rozkazywałem mordercy.

– Nie wyrządziłem nikomu krzywdy.

– Jestem czysty, jestem czysty, jestem czysty – powtarzał Tomek, a Anubis i Thot uśmiechali się do niego.

Później trybunał rozpoczął przesłuchanie. Sprawdzono, czy podróżujący mówi prawdę. Jego serce położono na jednej szali wagi, na drugiej zaś – symbol boginii Maat, pióro. Sally zadrżała. Szale wagi chwiały się niepewnie to w jedną, to w drugą stronę. Gdy przechyliła się szala z piórem, potwór zwany Am-mutu, czyli Pożeracz Zmarłych o pysku krokodyla, z łbem i przednią częścią korpusu lwa, z zadem hipopotama szeroko otworzył przerażającą paszczę.

W tym momencie Tomek rozwinął zawiniątko i uniósł jego zawartość ku Ozyrysowi. W blasku świec zalśnił posążek faraona. Ozyrys tryumfalnie podniósł go do góry.

Szale wagi zadrżały i wyrównały się. Ozyrys wstał i uroczyście ogłosił podróżującego za “usprawiedliwionego głosem”. Toth z twarzą starego Allana poprowadził Tomka do Ozyrysa. Razem z Sally spojrzeli w jego twarz i obojgu zdumienie odebrało głos. Ozyrys miał bowiem twarz Smugi. Znacząco położył palec na ustach, nakazując milczenie.

– Przyznaję ci prawo pobytu na błogosławionych Polach Jaru, abyś mógł żyć wiecznie i szczęśliwie.

*

Sally obudziła się i odetchnęła z ulgą, widząc Tomka obok siebie. Opowiedziała swój sen przy śniadaniu, gdyż wyraziście odcisnął się w jej pamięci i budził zaniepokojenie.

– Widocznie Ozyrys jest nam życzliwy – Tomek tylko się uśmiechnął.

Ale Nowicki powiedział w zamyśleniu:

– Sny są jak przeczucia. Może to jakieś ostrzeżenie?

– Ech! Zawsze byłeś zabobonny! – wyraźnie już roześmiał się Tomek.

– Nie kpij, brachu! Ozyrys to poważna osoba – ni to poważnie, ni to żartobliwie wycofał się Nowicki.

– Co planujemy na dzisiaj? – Sally szybko zmieniła temat.

– Obiecaliśmy coś małemu i chyba mu się to należy – przypomniał Nowicki. – Chociaż z drugiej strony… przyznaj się Tomku, czy cię czasem nie świerzbi, żeby wynająć kilkunastu Arabów i gdzieś w kąciku pokopać? Wszyscy prawie tutejsi Europejczycy zabawiają się w ten sposób. Może znajdziemy jakiś stary grobowiec i nazwiemy go imieniem naszej Sally…

– Proszę nie żartować, kapitanie. Sam mówiłeś, że z tych rzeczy nie należy się śmiać.

– A mówiłem, mówiłem – odrzekł Nowicki. – Pewnie, brachu, bylibyśmy pierwszymi Polakami szukającymi tutaj skarbów…

– Na razie dość przygód. Zaczekamy na ojca i Smugę – stanowczo powiedział Tomek. – Wybierzmy się tymczasem do Medinet Habu, koptyjskiej wioski. Pamiętacie jeszcze, że mamy list polecający do jednego z jej mieszkańców? Do przyjaciela owego kop tyj skiego duchownego, któremu Patryk oddał w Kairze tak cenną przysługę? Może dowiemy się czegoś? Tak czy inaczej zresztą nie wymyślimy chyba nic przyjemniejszego, zwłaszcza dla Patryka – zadecydował.

Gdybyż tylko mógł wiedzieć, że już wkrótce, to stwierdzenie okaże się odległe od rzeczywistości!

– No cóż, racja to racja. Ty masz, bracłm, głowę! Ja już całkiem o tym zapomniałem – skapitulował Nowicki. – Byle tylko nie trzeba było się wspinać na szczyty, idę z wami – próbował jeszcze trochę ponarzekać.

– Jako lokaj niewiele masz, Tadku, do gadania – zaśmiał się młody Wilmowski.

– Nie wódź mnie, brachu na pokuszenie – odrzekł na to marynarz I nawiązując do snu Sally, żartobliwie dodał: – bo cię na drugi brzeg nie przewiozę…

Odpoczynek, poczucie przyjacielskiej więzi, łagodny blask porannego słońca odsunęły w przeszłość napięcie niedawnych zmagań z bezlitosną siłą przyrody. Chcieli się nacieszyć tym odprężeniem i ani im były w głowie wszelkie niebezpieczeństwa. Tylko Sally nie opuszczał wewnętrzny niepokój. Wciąż pod wrażeniem snu nie mogła się powstrzymać od napomnień o potrzebie zachowania ostrożności. Tym bardziej, że sama postanowiła zostać w obozowisku, by uporządkować swe notatki.

– Kochana turkaweczko… Złego diabli nie wezmą, jak się o tym przekonałaś.

Nowicki komentował właśnie ze śmiechem przestrogi Sally, kiedy z pożegnalną wizytą przybył do ich obozu Bieńkowski. Na razie odłożyli więc wszelkie plany na rzecz interesującej rozmowy z ciekawym gościem. Przy kawie Nowicki wrócił do tematu, który zaledwie udało mu się przed chwilą, jak mawiał, “napocząć” i zapytał archeologa:

– Jest pan chyba jednym z pierwszych kopiących tutaj Polaków…

– Jednym z pierwszych – powtórzył Bieńkowski. – Tak! Lecz nie pierwszym. Pierwszym był hrabia Michał Tyszkiewicz.

– Znów arystokrata – skrzywił się Nowicki.

– Kopał w Karnaku w 1861 roku. Wynajął 60 chłopów, sam siedział na trzcinowym fotelu pod parasolem, pilnując, by kopacze nie kradli.

– A to leniuch – Nowicki nie mógł jakoś zrezygnować z niechęci do arystokracji.

– Szybko jednak musiał zakończyć swe prace, gdyż w tym czasie wprowadzono przepis, by starać się o oficjalne zezwolenia na wykopaliska.

– Dokopał się do czegoś? – zaciekawił się Tomek.

– Same drobiazgi: alabastrowa statuetka Izydy, kałamarz, kilkanaście skarabeuszy, drewniana szkatułka, złoty pierścień…

– Jednym z pierwszych chyba Polaków, który w sposób naukowy zaczął traktować Egipt był Józef Sułkowski – powiedział Tomek. – Uważa się go za pierwszego egiptologa rodem z naszej ojczyzny, prawda?

– Ach – westchnął Nowicki. – Kiedy wreszcie nadejdzie czas, że my, Polacy będziemy mogli we własnych barwach, dla sławy własnego kraju, a nie w obcej służbie pracować…

– Słuszna uwaga – potwierdził Bieńkowski. – Tyle że my, Polacy, nawet w obcej służbie, pracujemy dla Polski…

Przez chwilę wszyscy trzej w zadumie spoglądali przed siebie. Po chwili Bieńkowski podjął wątek:

– Czy wiecie, panowie, że w austro-węgierskim poselstwie w Kairze pracują dwaj Polacy, Antoni Stadnicki i Tadeusz Koziebrodzki [121]? Pomagają oni, jak mogą, swoim rodakom. Dzięki ich kontaktom, błyskotliwą karierę zrobił w Egipcie młody archeolog, Tadeusz Smoleński [122].

вернуться

[121] A. Stadnicki i T. Koziebrodzki (1860-1916) byli w tym czasie pracownikami poselstwa austro-węgierskiego w Kairze. Koziebrodzki od 1904 r. pełnił funkcję konsula generalnego, a potem ministra pełnomocnego.

вернуться

[122] T. Smoleński (1884-1909) – jeden z pierwszych polskich egiptologów. Wyjechał do Egiptu w 1904 r., przyjęty życzliwie przez dyrektora Service des Antiquites, Gastona Maspero, odbył u niego studia i wkrótce osiągnął wybitne rezultaty. Kierował pracami wykopaliskowymi w Górnym Egipcie. Jako pierwszy z Polaków przetłumaczył na język ojczysty baśnie, wydane pod tytułem “Na dworze Cheopsa”. W 1909 r. był Sekretarzem Komitetu organizacyjnego II Międzynarodowego Kongresu Archeologów Klasycznych w Kairze. W tym samym roku zmarł na suchoty w Krakowie. W testamencie pisał: “Niech nikt nie zapomina o niedoli kraju; niech, strzegąc się występku znieprawienia, spełnia wytrwale obowiązki sumienia w sprawie publicznej nauką i cnotą”. Piękne wspomnienie o nim, w formie nekrologu, napisał Gaston Maspero.