Выбрать главу

Na drugi brzeg przeprawili się szybko jednożaglową łodzią, dając właścicielowi odpowiedni bakszysz. Kolosy Memnona i rozbite przy nich namioty dojrzeli niemal natychmiast. Radosnym szczekaniem z daleka już powitał ich Dingo. Arabscy służący udzielili informacji.

– Tak, to ja zaniosłem list. Pani Allan poszła z nieznanym człowiekiem. Mówiła, że do męża. Mąż wyszedł wcześniej na spacer do Medinet Habu i nie wrócił. Pani się niepokoiła.

Dodatkowe pytania niewiele wniosły nowego. Dowiedzieli się, że nikt ze służby nie zna człowieka, z którym Sally poszła. Tak, to był Arab. Niski, chudy, w galabii. Mówił trochę po angielsku. Chyba by go poznali. Czekali do wczoraj zdenerwowani. Mieli już dać znać policji… I to było wszystko. Mogli jeszcze tylko określić kierunek, w jakim poszła Sally.

– Czemu nie wzięła psa? – zapytał Wilmowski, a Abeer przełożył jego pytanie.

– Wzięła, ale zaraz potem pies wrócił – wyjaśnił służący.

– Gdzie Sally, piesku? Sally, Sally… – Wilmowski odwrócił się do psa, który zaskomlił niepokojąco.

– Może to i dobry sposób – powiedział Smuga. – Spróbujmy! – i podsunął psu jedną z bluzek Sally.

Dingo obwąchał bluzkę dokładnie, popatrzył mądrymi ślepiami na Wilmowskiego i pewnie ruszył tropem. Biegli za nim wąskimi, skalnymi załomami. Skomlenie psa, chrzęst piasku pod nogami i ich zdyszane oddechy przerywały ciszę. Dingo nieco ich wyprzedził i zniknął między dwoma blokami skalnymi. Zaraz też usłyszeli przeciągłe wycie. Zobaczyli go po chwili obwąchującego zawalony kamieniami otwór w skale. Tu urywał się trop.

Popatrzyli na siebie. Abeer usiadł na kamieniu jakby opadł z sił.

– Boże drogi! – łamiącym się głosem rzekł Wilmowski. – Co oni zrobili mojemu dziecku?

Smuga zachował spokój.

– Zastanówmy się, co mogło się tu wydarzyć! – zaapelował do towarzyszących mu mężczyzn.

– Cóż, to proste. Weszli do groty i zasypało ich – odparł Abeer.

– Weszli? Kto? – także Wilmowski przychodził już do siebie.

– No… Żona pańskiego syna i ten… posłaniec.

I w tym momencie uświadomili sobie, że owego posłańca wysłał Tomek. Czyżby więc wszyscy znaleźli się pod głazami? Nowicki, Tomasz, Patryk, Sally i posłaniec? Kto mógł jeszcze z nimi być? Nie padło ani jedno słowo. Pierwszy ruszył Wilmowski i zaczął przerzucać kamienie.

– Daj spokój, Andrzeju – powstrzymał go Smuga. – Potrzeba nam ludzi i sprzętu. Musimy zorganizować ekipę.

– Idźcie – odrzekł Wilmowski. – Ja zostanę.

– Nie wolno tracić nadziei. Nie wiemy, co i w jakiej części zostało zasypane. Możliwe że żyją.

– Tym bardziej się pospieszcie.

W tym momencie przerwał im Abeer.

– Na Allacha! Ciszej!

Smuga uspokoił psa. Abeer przyłożył ucho do skały.

– Allach kerim! Ktoś stuka – zawołał.

Wilmowski i Smuga uklękli przy ścianie. Rzeczywiście, ktoś równomiernie w nią uderzał: trzy krótkie, trzy długie, znowu trzy krótkie i przerwa. Potem to samo od nowa.

– To SOS! – krzyknął Wilmowski. – Nowicki wzywa ratunku, używając alfabetu Morse’a [136].

– A więc żyje! Żyją! – z naciskiem rzekł Smuga. Chwycił duży kamień i zaczął regularnie uderzać w skałę. Dawszy znać uwięzionym, ze ratunek jest bliski, przejął inicjatywę.

– Ty, Abeer, zorganizuj ekipę w najbliższej wiosce. Płać hojnie! Niech przyniosą łopaty, kilofy, liny, wiadra… Wszystko, co może być do takiej pracy konieczne. Ja biegnę do obozu po służbę. Ty, Andrzeju, zostań tu i czuwaj. I bądź ostrożny! Nie wiemy przecież czy to był wypadek.

– Przypuszczasz, że mogli zostać zasypani?

– A czy możesz to wykluczyć? Nie możesz. Bądź więc ostrożny! Wilmowski został sam. Rozejrzał się wokół. Wejście do groty było doskonale zamaskowane przez skały. Natrafić na nie można było chyba tylko przypadkiem. “Jak to dobrze, że był z nami Dingo, wciąż zadziwiająco sprawny jak na swe lata. Po chorobie wkroczył jakby w swą drugą młodość” – Wilmowski pogładził ulubieńca.

Poczucie, że traci czas stało się wkrótce nie do zniesienia. Spróbował odrzucać kamienie z zawalonego przejścia, ale szybko zrozumiał, że na nic się to nie zda. “Do zmierzchu zostało jeszcze parę godzin” – pomyślał. “Lepiej będzie rozpoznać teren. To pomoże zorganizować pracę, kiedy nadejdą ludzie”.

Rozejrzawszy się dokładniej, zauważył rodzaj skalnych schodów prowadzących aż na szczyt. Nierównych, dziwnie ukształtowanych przez naturę, ale przecież możliwych do pokonania.

– Leczyć tu moje dolegliwości, to był zaiste dobry pomysł. Czuję się rzeczywiście doskonale – ironizował wchodząc na pierwszy stopień. Szybko pokonał następne i stanął na płasko zakończonym wierzchołku. Od razu spostrzegł otwór, prowadzący w głąb, i metodycznie zwiniętą grubą linę w zagłębieniu obok. Podniósł niewielki kamień i wrzucił do środka. Nadsłuchiwał, licząc sekundy.

– Raz, dwa, trzy… dziesięć… dwanaście… Ponowił doświadczenie.

– Cóż – rzekł do siebie. – Strasznie głęboko…

Zmierzył linę. Miała p^onad pięćdziesiąt metrów długości. Pochylił się nad otworem.

– Tomku! Sally! Tadku! Patryku! – nawoływał. Wewnątrz wtórowało mu echo, po czym wszystko umilkło. Ponowił okrzyk, ale trwała cisza. Zastanowił się, czy nie zejść po linie w dół i uznał, że nie byłoby to rozważne. Nikt życzliwy nie czuwałby przecież u góry. Pozostawało cierpliwie czekać na powrót Abeera i Smugi. Postanowił zatem zejść do miejsca, gdzie przyjaciele spodziewali się go zastać. Zaledwie ruszył, gdy z dołu dobiegł kobiecy głos:

– Tu jestem! Jestem!!! Poznał Sally.

– Sally, czy wszystko w porządku? – zawołał.

– Tak! – odpowiedziała.

– Kto jest z tobą?

– … nikogo. Jestem sama.

Echo zwielokrotniało ich głosy, a niecierpliwość utrudniała porozumienie.

– Czekaj, idzie pomoc! – zawołał jeszcze Wilmowski, aby dodać Sally otuchy.

Z dołu dobiegło jednak pytanie, przed którego zadaniem Wilmowski, choć targany niepokojem, na razie wolał się uchylić.

– Gdzie Tommy?

Zawisło jak niemożliwy do udźwignięcia kamień.

*

Sally dawno ocknęła się z omdlenia. Najpierw nie mogła zapanować nad strachem. Bała się choćby spojrzeć czy poruszyć. Niczym nie zmącona cisza dodała jej odwagi. Wracała zdolność myślenia. Instynkt nakazywał szukać wyjścia z sytuacji.

“Muszę dokładniej obejrzeć grotę” – postanowiła. Siłą woli narzuciła sobie spokój. “Mumia” okazała się wszak żyjącym człowiekiem. A człowiek musiał się tu dostać, podobnie jak ona, a potem wydostać. Mógł skorzystać z tego samego wejścia, ale nie mógłby tamtędy wyjść, skoro zostało zawalone zanim “mumia” ją zaatakowała. Oczywistość tego rozumowania podniosła ją na duchu. Ruszyła w głąb groty, rozglądając się uważnie.

вернуться

[136] Morse Samuel Finley (1791-1872) – amerykański malarz i wynalazca. Konstruktor elektromagnetycznego telegrafu, do którego w 1840 r. stworzył alfabet, składający się z systemu kropek i kresek.