Выбрать главу

Dwa dni później, wczesnym rankiem, Nowicki i Wilmowski wyruszyli z jednym z żołnierzy nad brzeg Jeziora Alberta, wyjątkowo tu nizinny. Między górami i skałami na południowym krańcu jeziora spostrzegli łunę.

– Płonie busz! – z niepokojeni powiedział Nowicki.

Wkrótce dotarł do nich dziwny zgiełk i coś, co rozpoznali jako odgłosy walki. Uważnie obserwowali więc ten teren, czekając na rozwój wydarzeń. Na jeziorze niebawem pojawiły się dwie wielkie, przypominające barki, łodzie. Poprzedzał je niewielki barkas z zieloną flagą na rufie i murzyńską tarczą w tle. Nowicki przyglądał się tej kawalkadzie przez lornetkę. W pewnej chwili podał ją Wilnowskiemu. mówiąc:

– Doprawdy, trudno wierzyć własnym oczom. I nawet nie próbują się ukrywać!

– Niewiarygodne, ale to chyba niewolnicy… – zaczął mówić Wilmowski, kiedy nagle czarny żołnierz zwrócił ich uwagę na jedną z łodzi, gdzie powstało zamieszanie. Rozległy się okrzyki i padły strzały.

Nowicki pierwszy spostrzegł rosłego Murzyna skaczącego do wody.

– Andrzeju! – krzyknął. – Umknął im chyba! Towarzyszący im czarny żołnierz wdrapał się na drzewo.

– Oni odpłynąć! – zakomunikował. – On płynąć!

Łodzie szybko oddalały się na północ. Nowicki i Wilmowski podeszli do samego brzegu jeziora. Marynarz chłodnym okiem obserwował głowę pływaka, migającą między falami. W pewnej chwili zaczął się rozbierać.

– Co robisz, Tadku? – spytał zdziwiony Wilmowski.

– Jest ranny albo osłabł. Nie dopłynie! – odparł krótko i już po chwili potężnymi ramionami rozgarniał wodę.

Pomoc przyszła w samą porę. Munga tracił siły w tempie, które nie wróżyło powodzenia jego rozpaczliwemu przedsięwzięciu. Zaczynał wątpić, czy ów wymarzony brzeg w ogóle istnieje, kiedy poczuł, że wspiera go silne ramię. Nie mógł spodziewać się wsparcia jakiegokolwiek człowieka, z głębi serca podziękował więc bóstwu jeziora. Wydostawszy się na brzeg, dostrzegł wprawdzie aż dwóch innych ludzi: drugiego białego i obok niego czarnego żołnierza, a jednak padł na kolana przed swoim wybawcą, bijąc korne pokłony.

– Co robisz brachu? – obruszył się marynarz.

– On tobie dziękować! – tłumaczył słowa Mungi czarny żołnierz.

– I ja jemu dziękować, że dał się holować – Nowicki także się pokłonił, skrzywił komicznie i mrugnąwszy porozumiewawczo do Wilmowskiego, dodał: – Już raz mnie w Afryce za bóstwo uznali… Widać znowu awansowałem!

Munga nie wiedział, co myśleć o dziwnych Wazungu [175], którzy go ocalili. Byli ludźmi czy dobrymi duchami na jego drodze? Pytanie nurtowało go, gdy wędrował z nimi do obozu, a wątpliwości wzrosły na widok Awtoniego. Żywego, całego i najwyraźniej zadomowionego w obozie dziwnych ludzi. Kochał brata, ale nie mógł przełamać magicznej bariery wiary w wyrok, który zadecydował, że Awtoni miał odejść nieodwołalnie i na zawsze. Patrzyli teraz na siebie nieufnie i zamienili ze sobą zaledwie kilka słów.

Ich zachowanie zastanawiało Smugę. Obserwował więc obu uważnie. Wiedział, że Awtoni potrafi, dzięki misjonarzom, swobodnie radzić sobie z angielskim. Chłopiec opowiedział mu przecież o sobie i swoich perypetiach. Ale nie użył języka angielskiego, aby wyjaśnić, że Munga jest jego bratem.,,Tumbo modje [176]“ – powiedział, wskazując na niego i na siebie. Nie sposób było też nie zauważyć, że Munga, z taką rezerwą odnoszący się do odzyskanego w niezwykłych okolicznościach brata, z zabobonnym podziwem wodzi oczyma za Nowickim. Po namyśle Smuga skinął namarynarza i obaj na chwilę odeszli na bok.

– Tadku niczego na razie nie wyjaśniaj. Może niech sądzą, że jesteśmy dobrymi duchami.

– Ależ Janie, nigdy tego nie popierałeś – obruszył się Wilmowski, który usłyszał ostatnie zdanie w momencie, kiedy do nich podchodził.

– Przyjdzie czas na wyjaśnienia. Niech tymczasem myślą, co chcą. To może być ważne – z naciskiem powiedział Smuga.

Nowicki tylko się roześmiał.

– Sam mówiłeś, Andrzeju, że trzeba szanować zastane obyczaje. Czasem to nawet, niech mnie licho… całkiem miłe!

*

Wioska Kisumu nie uległa całkowitej zagładzie w wyniku zuchwałego napadu i powoli wracała do życia. Ci, którzy znaleźli schronienie w dżungli, wracali, by pogrzebać zmarłych. Winni byli zmarłym ceremonie, bez których ich dusze nie zaznałyby spokoju.

Po czasie płaczu, tarzania się w pyle, przyszedł czas uczty i tańca. Przygotowano jedzenie, wszyscy przyodziali białe, żałobne szaty z rafii i glinką kaolinową pomalowali na biało twarze. Zanim jednak zasiedli do uczty, czuwające wokół wioski straże zasygnalizowały zbliżanie się obcych.

Do brzegu przybiła niewielka rybacka łódź. Grupka jej pasażerów ruszyła ścieżką, prowadzącą wzdłuż gęstych zarośli, wprost do wioski. Na czele szedł Gordon. Obok niego Munga, a tuż za nimi Nowicki, Smuga i Awtoni.

– Chwileczkę! Zatrzymajcie się! – zawołał nagle Nowicki. – Coś tam leży!

Wszedł w zarośla i wyciągnął sporej wielkości bęben.

– Niech to wieloryb połknie! Cóż za znalezisko! Munga gestykulując, tłumaczył coś Gordonowi.

– Mówi, że to bęben czarownika i że nie wolno go dotykać.

– Skąd się tu wziął? – zastanawiał się Nowicki, który lekceważąc ostrzeżenie, dokładnie oglądał znaleziony przedmiot.

– Właściciel mógł go zgubić w czasie ucieczki – odparł Gordon. – Niech pan zwróci uwagę na skórę pokrywającą bęben. Jest twarda i odporna. Murzyni często wyrabiają te bębny z uszu słonia…

– Co za obyczaje w tej Afryce – Nowicki z sarkazmem pokręcił głową. – Jedni strzelają do “cheopsiaka”, bo im jego nos przeszkadza, inni zaś zniszczą słonia, bo jego uszy nadają się na bęben. Co za kraj…

W tym momencie podszedł do niego Munga i znowu coś powiedział z błyskiem lęku, ale i determinacji w oczach.

– On prosi, aby pan zostawił bęben – przetłumaczył Gordon. Nowicki wyzywająco popatrzył w oczy dorównującemu mu wzrostem Murzynowi.

– Powiedz mu pan – odpowiedział – że białych nie imają się cudze czary, bo sami są czarownikami.

Gordon przetłumaczył, Munga odsunął się od nich, nagle spokorniały, a Nowicki spokojnie schował bęben do marynarskiego wora.

Tuż przed wejściem na teren wioski po obu stronach ścieżki stanęły kobiety, przegradzając przejście grubą lianą. Nowicki pochylił się, by pod nią przejść. Stojący po drugiej stronie wojownicy nastawili dzidy, a Munga przytrzymał zadziornego marynarza.

вернуться

[175] Wazungu – Europejczycy.

вернуться

[176] Tumbo modje – znaczy to, że mają wspólną matkę (dosłownie: jeden brzuch).