– Chwileczkę – tłumaczył Gordon. – Wieś jest tabu [177].
– Tabu? A cóż to znów znaczy?
– Aby wejść dalej, musimy złożyć okup na stypę – wyjaśniał cierpliwie Gordon.
– Skąd pan to wie? – dociekał Nowicki.
– Murzyni pomalowali twarze na biało… – zaczął mówić Gordon.
– A to znak żałoby – wpadł mu w słowo Smuga.
Kiedy złożyli dary na wieczorną, żałobną ucztę, Munga poprowadził gości ku domostwu wodza – swego ojca. Towarzyszyli im wszyscy chyba mieszkańcy wioski. Coś mówili, gestykulowali, wskazując to na Mungę, to na Awtoniego.
Kisumu czekał w progu swego domu. Gordon wyjaśnił widoczny wszem i wobec cel ich przybycia: Mungę i Awtoniego; i prosił, by mogli pozostać na noc. Przy okazji wręczył Kisumu podarki, a te zostały przyjęte.
Wszystko przebiegało według rytuału, zanim nie pojawił się czarownik. Awtoni natychmiast schował się za szerokimi plecami Nowickiego, zaś Kisurmi wyraźnie stracił pewność siebie. Smuga i Gordon zauważyli zmieszanie wodza, ale z miejsca, gdzie stali, nie mogli dostrzec przyczyny. Stojący nieco z tyłu Nowicki od razu zorientował się w sytuacji. Przytulił chłopca do siebie i w zamyśleniu przyglądał się starcowi. “Jak go przechytrzyć” – zastanawiał się. “Gdybyż był z nami Tomek” – westchnął i łzy zakręciły mu się w oczach.
Wódz przydzielił gościom stojącą na uboczu wioski chatę: okrągłą, przykrytą kopulastym słomianym dachem, z otworami, okiennym i wejściowym, zasłoniętymi sznurami z lian i matami, wewnątrz stosunkowo czystą.
– Ten staruch, czarownik, wyraźnie zamyśla jakiś podstęp… zaczął mówić Nowicki, ale kobiety wniosły właśnie poczęstunek.
– Przysyła wam to Munga – powiedziała jedna z nich.
– Coś rzeczywiście jest nie tak… Wedle zwyczaju wódz powinien dać nam jakiś prezent, abyśmy czuli się bezpieczni. Okazał nam lekceważenie. Przyjął podarki, ale w zamian nie ofiarował nawet poczęstunku – Gordon potwierdził podejrzenia Nowickiego. – Szkoda, że nie ma z nami żołnierzy – dodał wyraźnie zaniepokojony.
– Wkraczać do wioski z całą armią, to bardzo angielskie, ale nie pomaga zdobyć zaufania – z przekorą zauważył Nowicki.
– Żołnierze dotrą tutaj razem z Wilmowskim jutro wieczorem – przeciął dyskusję Smuga. – Ale lepiej trzymać broń w pogotowiu.
Nowicki nie zabierał już głosu. Siedział obok Awtoniego, który wyraźnie bał się oddalić choćby na krok od białych opiekunów. Nie należał do wioski. Należał do duchów, którym złożono go w ofierze.
Spojrzenia i agresywna reakcja mieszkańców wioski uświadomiła to Nowickiemu dokładniej niż jakiekolwiek wyjaśnienie. Zdał sobie sprawę z faktu, że przywiezienie chłopca mogło okazać się błędem, za który trzeba będzie zapłacić. Zrozumiał też, dlaczego Smuga, zawsze przeciwny wykorzystywaniu przesądów pierwotnych mieszkańców dżungli, tym razem odstąpił od tej zasady.
W pewnej chwili podjął decyzję i ku zaskoczeniu przyjaciół zaczął przygotowywać się do snu. Ułożył się wygodnie na macie, zamykając oczy.
– Ależ Tadku – powiedział Smuga – niedługo pójdziemy na ucztę.
– Nie zaszkodzi przedtem zdrzemnąć się nieco – odparł warszawiak i po chwili rzeczywiście rozległo się jego tubalne chrapanie.
Wieczorem Munga przybył z zaproszeniem na ucztę i tańce. Obudzony przez przyjaciół Nowicki zapowiedział, że przyłączy się do nich później, po czym korzystając z pomocy Awtoniego jako tłumacza, poszeptał coś z Mungą, który zaprowadziwszy Smugę i Gordona do borny [178], natychmiast zniknął.
Obu gości posadzono obok wodza, co było oznaką życzliwości. Wkrótce wniesiono wielkie, napełnione kopiasto ryżem blaszane miednice, mleko, maniok, orzechy w liściach i kartofle pieczone w ognisku. Przed wodzem i gośćmi postawiono misę z kurzym mięsem i jajami. Do glinianych kubków nalano jakiegoś podejrzanie wyglądającego płynu. Kisumu sięgnął po napitek i zachęcając białych do tego samego, wyjaśnił:
– Marafu!
– To wino palmowe – głośno przetłumaczył Gordon i znacznie ciszej ostrzegł Smugę, by pił niewiele, bo wino może być “wzmocnione” jakimś specjałem.
– Kali sana – Kisumu jakby usłyszał i zrozumiał Gordona.
– Mówi, że to bardzo ostre – rzekł Anglik.
Przepili do siebie. Wino miało rzeczywiście ostry smak i paliło gardło. Posiłek, suto zakrapiany alkoholem, coraz bardziej ożywiał nastroje biesiadników. Smuga na próżno rozglądał się za Nowickim. Zauważył, że nie ma również Mungi. Niepokoił się, nie mógł bowiem przewidzieć, co planuje marynarz.
Tymczasem Murzyni pochłaniali niesamowitą ilość jedzenia. Smuga zwrócił uwagę Kisumu na to, że mogą się rozchorować. Wódz tylko się roześmiał i wytłumaczył, że ma wspaniałe lekarstwo od białego uzdrowiciela. Smuga, któremu zależało na utrzymaniu wodza w trzeźwości, poprosił o dokładniejsze informacje. Kisumu skinął głową na jednego ze swych ludzi.
– Chupa!
– To znaczy butelka – szepnął Gordon.
Po chwili przed zdumionymi Europejczykami postawiono wielki kosz. Wódz odesłał posłańca, osobiście rozwiązał sprytnie uszczelnione wieko, uchylił je, włożył dłoń i wyciągnął małą, może ćwierćlitrową butelkę, na dnie której znajdowało się nieco płynu. Z nabożeństwem i skupieniem podał ją Smudze, mówiąc:
– Dawa kali sana! [179]
– To popularny środek na przeczyszczenie! – zaśmiał się podróżnik, ale potem pochylił się, uważnie studiując napis na nalepce. – Nie do wiary – szepnął sam do siebie.
– Co się stało? – spytał Gordon.
– Proszę spojrzeć, gdzie ów środek został wyprodukowany! – rzekł Smuga.
– “Kraków, 1905” – czytał Gordon. – Ależ to polski lek!
– Tak, to nieprawdopodobne – powiedział Smuga i zamierzał wypytać wodza o “białego uzdrowiciela”, gdy nagle wszyscy umilkli. Smuga zdumiony uniósł głowę.
Przed ogniskiem stanął czarownik w rytualnym stroju i władczym gestem uniósł rękę. Niewielkiego wzrostu, o pomarszczonej, groźnej twarzy, z błyszczącymi oczyma o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach. Niemal nagi pod przerzuconą przez ramię lamparcią skórą, zdobny w miedziane bransolety przeplecione czarnymi strusimi piórami, w barwnym pióropuszu również nimi gęsto poprzetykanym. W ciszy rozpoczął swój rytualny taniec. Krążył wokół ogniska, sypiąc na ogień jakimś zielem wydającym ostrą, nieprzyjemną woń. Wysoki słup dymu wzniósł się niemal pionowo w górę. Czarownik dołączył do rytmicznych kroków zawodzący śpiew.