– Raczej podarujemy ją wodzowi – z uśmiechem skomentował tę przechwałkę Smuga. – Choć tak naprawdę to zasłużył na nią Munga – Wilmowski, jak zawsze, starał się być sprawiedliwy.
– Mości panowie! Nie dzielmy przed czasem skóry na niedźwiedziu… to jest, chciałem rzec, lwie – roześmiał się Nowicki. – A teraz do dzieła!
*
Resztki antylopy pozostawili na przylegającym do dżungli pastwisku, a sami rozpoczęli czuwanie przy małym ognisku, obserwując kołujące nad padliną sępy – sygnał dla wszystkich padlinożerców. Spodziewali się, że lew nadejdzie od strony lasu. Wilmowski proponował wzniesienie niewielkiej zeriby, która dawałaby poczucie bezpieczeństwa, ale Nowicki ani myślał się z tym zgodzić. A tym razem przyłączył się do niego także Smuga.
– Murzyniaki wezmą nas za tchórzy – oponował marynarz. – Ograniczylibyśmy sobie w ten sposób pole ostrzału – poparł go, znacznie racjonalniejszym argumentem, wytrawny myśliwy.
Czas oczekiwania dłużył się. Z tym większym zainteresowaniem słuchali opowieści Smugi o myśliwskich przygodach, choć ten przestrzegł od razu, że fantazja ludzi polujących na zwierzęta dorównuje co najmniej wyobraźni północnoamerykańskich Indian.
– Miałem kiedyś, jak ty byś to powiedział, Tadku, znajomego, którego tubylcy nazywali “Joe jedna kula” z powodu celności strzału. Mówiono o nim, że trafia w cytryny z odległości czterystu jardów [186].
– Fiu, fiu – zagwizdał Nowicki. A Smuga tylko się uśmiechnął i opowiadał dalej:
– Któregoś wieczora wybrał się na polowanie. Zwierzyna trafiła się już na skraju lasu. Był to siedzący na gałęzi manganowca lampart, co samo w sobie stanowiło wyzwanie losu, ponieważ te akurat drapieżniki na widok ludzi szybko znikają. Joe błyskawicznie podniósł karabin, zarepetował, wymierzył i strzelił… Lampart znikł. Pudło kompletne.
– Zdarza się i najlepszym – skomentował Wilmowski.
– Ano powiadają: “Żołnierz strzela, Pan Bóg kule nosi” – dodał Nowicki.
– To jeszcze nie koniec historii. Następnego wieczora Joe znowu wybrał się w tę stronę i znowu na tym samym drzewie ujrzał tego samego lamparta. I tym razem spudłował. Lampart jednym skokiem zginął w zaroślach.
– Czy ten Joe polował sam?
– Otóż właśnie, nie! Towarzyszył mu masajski tropiciel, nasz wspólny znajomy, Mescherje [187]. Tym bardziej więc ucierpiał myśliwski prestiż… Tak! Lampart stał się jego obsesją. Gdy wyszli na step następnego wieczora, drapieżnik rozparty na tym samym drzewie, jak mówił Joe, wyraźnie na jego widok przeciągnął się wyniośle i ziewnął…
– Szkoda, że nie odwrócił się tyłem – zaśmiał się cicho Nowicki. A Wilmowski zapytał: – Trafił tym razem?
– Znowu nie! I tak było przez kolejnych pięć dni. Szóstego – sukces był połowiczny. Raniony w tył karku lampart nie pojawił się więcej.
– A nie roześmiał się czasem na pożegnanie? – zapytał ubawiony Nowicki.
– No, powiedzmy, że z pogardą chrząknął, naśladując pawiana [188]zakończył opowiadanie Smuga.
– Słyszałem, że lamparty są niebezpieczniejsze od lwów – powiedział Wilmowski.
– O tak, są niewątpliwie zwinniejsze i sprytniejsze. Ważą i mierzą o połowę mniej [189]. Atakują w absolutnej ciszy, nie ostrzegając warczeniem, jak czynią czasem lwy. Skaczą na odległość sześciu stóp [190]albo atakują, skacząc z drzewa. Niektórzy twierdzą, że to jedyne spośród zwierząt, które zabijają dla przyjemności. Zdarza się dość często, że żyją na peryferiach afrykańskich miast, podobnie jak kojoty, lisy czy szopy. Otoczyliśmy kiedyś takiego lamparta na przedmieściach Nairobi. Nie miał żadnej możliwości ucieczki. Ukrył się w stercie drzewa i nie wyczuły go nawet psy. Następnej nocy uciekł, a my strzelaliśmy na wiwat.
– Wobec teg\) może lampart powinien uchodzić za króla zwierząt? – zastanawiał się Wilmowski. – Masajowie mówią, że królem sawanny jest słoń, następcą tronu bawół lub nosorożec. Lew – to leń! Gdy jest najedzony, w jego pobliżu mogą paść się spokojnie impala, gnu, bawolce, posiadające znakomity węch, zebry ze swym wspaniałym słuchem i strusie, które dzięki swym długim szyjom z daleka dostrzegają niebezpieczeństwo. Struś chowa głowę w piasek, gdy jest zaniepokojony, impala prycha, tomi [191] ostrzegawczo tupie, a potem skacze w górę i zmyka, gdzie pieprz rośnie…
Nadchodził zmierzch. Słońce dotknęło linii horyzontu. W krzakach zaszeleścił podmuch wiatru, zadrgało jeszcze rozgrzane powietrze I zapadła ciemność. Lwy, doskonale widzące w ciemnościach, zwykle lubią polować, zanim wzejdzie księżyc. Blask księżyca działa na nie podniecająco, stają się nerwowe i skłonne do napaści. Ten, na którego czekali myśliwi, atakował jednak na ogół około północy, nigdy wcześniej: czasami wybierał nawet wczesny ranek. Tak przynajmniej twierdzili Murzyni. Do północy pozostało jeszcze parę godzin. Noc była widna.
– Przyjdzie? – po raz kolejny zastanawiał się Wilmowski.
– Trzeba czekać – niezmiennie odpowiadał Smuga. Zamilkli, wsłuchując się w nocną ciszę.
– Jak często wśród drapieżników zdarzają się ludojady? – Nowicki zwrócił się z tym pytaniem do Smugi.
– Na człowieka najczęściej poluje tygrys [192]. Bywa że lampart, a nawet lew. W Kenii powszechnie znana jest opowieść o pułkowniku Pattersonie, inżynierze budującym most przez rzekę Tsavo [193]…
W tym momencie usłyszeli przeciągły skowyt, przechodzący w śmiech. Awtoni, który od dawna smacznie spał u boku Wilmowskiego, zerwał się i szeroko otworzył oczy. Myśliwi drgnęli przy ognisku.
– Hieny. Wabią lwa – rzekł Smuga.
– Brrr… – wstrząsnął się Nowicki. – Przerażający ten chichot. Przegonię je.
Podniósł płonącą głownię i ruszył w kierunku padliny. Mignęło kilka szczerzących zęby cieni. Marynarz rzucił w tym kierunku płonącą szczapę, strzelając jednocześnie do jednej z hien, która zwinęła się w skoku. Pozostałe uciekły.
– Będzie więcej padliny – powiedział, siadając znów przy ognisku, a Smuga powrócił do rozpoczętej historii.
– Z powodu agresji pary lwich ludojadów musiano na kilka tygodni przerwać prace przy budowie kolei. Patterson, nie mający żadnego doświadczenia w tego rodzaju polowaniach, podjął ryzyko. Zastrzelił jednego drapieżnika. Drugiego zwabiono do metalowej klatki, ale zdenerwowany Patterson, strzelając z platformy, trafił w drut przytrzymujący drzwi klatki i uwolnił zwierzę, które natychmiast zaatakowało. Patterson schronił się na drzewie, skąd strzelał raz za razem. Dopiero dziewiątym pociskiem dobił lwa ludojada.
[186] Jard (yard) – angielska miara długości, l jard = 91,44 cm.
[187] Jeden z bohaterów powieści
[188] Głos lamparta przypomina chrząkanie pawiana, o którym mówi się też, że “szczeka”, podobnie jak pies.
[189] Lampart mierzy do 140 cm, a waży około 60 kg. Lew, odpowiednio – 240 cm i 180 kg.
[190] Stopa – angielska miara długości (około 30 cm).
[191] Impala, gnu, bawolec, tomi – gatunki antylop.
[192] W 1907 r. myśliwy Jim Corbet (1875-1955) zastrzelił w Indiach tygrysicę z Cham-pawat, której przypisywano 436 ofiar ludzkich. W trzy lata później zabił lamparta z Panar, zabójcę 400 osób. Mając 63 lata, rozprawił się z tygrysicą z Thah, którą zwabił naśladując zew samca. Miał wielki szacunek dla zwierząt. Nazywał tygrysa “mężnym gentlemanem”. Jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę na konieczność ochrony zwierząt.