Выбрать главу

Także młody Arab zdawał się gorączkowo szukać czegoś w pamięci.

– Na Allacha! Skąd?… Przecież…

– Tak, Madżid! To ja. Obaj z bratem nazywaliście mnie kiedyś “białym wujaszkiem”. Właśnie was szukamy w tej pełnej tajemnic I niespodzianek Afryce.

Madżid nagle spoważniał i odwrócił oczy.

– Czyżby coś złego przydarzyło się twemu bratu?

– O tak! – odrzekł Arab. – Jest w niewoli u łowców niewolników.

– Czy przynajmniej żyje? – zniecierpliwił się Smuga.

– Żyje – odpowiedział Madżid. – Ale jest uwięziony. Mnie uwolnił pan Gordon.

– Po kolei, panowie! Wysłuchajcie wszystkiego po kolei – Anglik przerwał tę pełną napięcia rozmowę. – Przede wszystkim usiądźmy i podsumujmy to, czego się dowiedzieliśmy.

Tak też zrobili, a Gordon zaczął opowiadać:

– Czwartego dnia po wyjściu z wioski obozowaliśmy na skraju dżungli i sawanny, jak zwykle zachowując ostrożność. Nagle z dżungli wyłonił się dziwny orszak, prowadzony przez niesionego w lektyce Metysa i sześciu uzbrojonych czarnych. Jak się okazało, strzegli oni około pięćdziesięciu niewolników, w tym ze trzydziestu pięciu mężczyzn. To był straszny widok. Wszyscy Murzyni powiązani łańcuchami. Niektórzy z głowami w dybach i związanymi rękami. Dzieci niesione przez matki albo przywiązane sznurami do szyi ojców. Wszystkie kobiety niosły na głowach ciężkie kosze. Munga rozpoznał w tym straszliwym pochodzie kilkunastu mieszkańców rodzinnej wioski. Staraliśmy się zachować spokój, mimo okrucieństwa, z jakim mieliśmy do czynienia. Nagle jeden ze strażników podniósł lancę, aby uderzyć lub zamordować jedną ze słabnących kobiet. W mgnienia oku Munga cisnął w niego dzidą. Nie pozostawało nam nic innego, jak zaatakować. Nikt nie ocalał. Prowadzącego karawanę zatłukli niosący go niewolnicy, zanim zdążyłem interweniować.

– Nie udało się wam więc zdobyć zbyt wielu informacji… – zaczął sceptycznie Smuga.

– Trudno byłoby winić Mungę za nierozwagę. Ta kobieta to jego narzeczona – przerwał mu Gordon.

– Prowadzono nas – wyjaśnił Madżid – na zachód. Szeptano bowiem, że na południowo-zachodnim krańcu Jeziora Alberta w grubych, piaskowych pokładach znaleziono złoto. Utrzymywano to w tajemnicy, ale najpewniej tam mieliśmy być zatrudnieni.

– Ale czy odnaleźliście przynajmniej kryjówkę tych drani? – Nowicki wymownie zacisnął swe sękate pięści.

– Owszem – spokojnie, choć nie bez dumy, odrzekł Gordon. Na chwilę zawiesił głos, po czym z wahaniem dodał: – Mówią, że handlarze uwięzili tam jakiegoś Europejczyka.

W nagłym napięciu zwróciły się ku niemu wszystkie twarze.

Rozprawa

Na południe od miejsca, gdzie Nil wpada do Jeziora Alberta, by wkrótce wyrwać się z niego szerokim na kilometr korytem, w swą mozolną drogę ku północy, niemal dokładnie pośrodku między dwoma osadami, Butiabą i Butisą, utworzyła się spora zatoka. Niegdyś zatonął u jej brzegów angielski parostatek [196]. Po latach wody zatoki opadły. Zasilająca je rzeka zmieniła koryto, a teren przeistoczył się w niedostępne bagnisko. Statek powoli zaczął wynurzać się na powierzchnię. Nie mógł zostać zepchnięty na wodę i uruchomiony, ale świetnie nadawał się na mieszkanie dla wędrowców różnego autoramentu: poszukiwaczy skarbów i przygód, handlarzy, uciekinierów przed prawem. Przed kilku laty przybył tu “człowiek z Północy”, by przejąć władzę nad mieszkańcami statku. Wkrótce kierował stąd łupieżczymi wyprawami po kość słoniową, futra, skóry i sól. Organizował napady na karawany. Aż wreszcie zaczął uprawiać proceder oficjalnie surowo zakazany: łowienie niewolników. Na ów “towar” nadal jeszcze nietrudno było znaleźć nabywców, zwłaszcza w niemieckich koloniach Afryki Wschodniej [197], jak również na znanej z handlu żywym towarem wyspie Zanzibar.

“Człowiek z Północy”, znany też jako “żelazny faraon”, znalazł nabywców i dostarczał im ludzi. Przeprowadził wiele takich transakcji. Zaczynał od wyłapywania Murzynów w dżungli bez zbytniego rozgłosu. Napad na wioskę Kisumu był pierwszym z przedsięwzięć zaplanowanych na szerszą skalę. Po którymś z takich “przedsięwzięć” na parostatek sprowadzono dwu arabskich kupców z Asuanu. Czy zostali porwani, czy przybyli tu robić jakieś interesy? Nie bardzo zaprzątano sobie tym głowę. W każdym razie wkrótce po gościnnym przyjęciu zaczęto traktować ich jak jeńców. “Człowiek z Północy” rozstrzygnął o ich losie: jednego zamierzał wysłać do kopalni złota, drugiego sprzedać na Zanzibarze.

Mieszkańcy parostatku nie obawiali się rozgłosu. Działali wszak na terenie królestwa Bunyoro, nie utrzymującego zbyt życzliwych kontaktów z Europejczykami. Czuli się bezpieczni i bezkarni w swojej niedostępnej siedzibie. Można ją było zaatakować jedynie od strony jeziora. Wschodu i południa strzegło bagnisko, północy – ogromny, ponad pięćdziesięciometrowy nawis skalny, z którego spadały w dół liczne strumienie. W bagnisku pozostałym po zatoce pławiły się krokodyle.

*

Dzięki Madżidowi dzień, w którym niewielka wyprawa białych odnalazła niezwykłą siedzibę, nadszedł szybko. Rozbili nieopodal niewielki, dobrze ukryty obóz i jak zwykle podzielili siły.

Smuga, Nowicki i Madżid przyczaili się w wybranym punkcie obserwacyjnym na jednej ze skał, tuż nad statkiem. Niemal nieruchomi, wtopieni w skalny krajobraz, od wielu godzin czekali cierpliwie. A miejsce, gdyby nie to wszystko, co już o nim wiedzieli, wydawałoby im się spokojne i pełne uroku. Przez ciągły szum spadającej wody dobiegały ich głosy ptaków: a to spłoszonej czapli, która przeleciała nad nimi, a to przeraźliwy krzyk tropiącego łup jastrzębia. Zbliżał się wieczór i ożywiało się wodne ptactwo. Ciągnął gdzieś sznur dzikich gęsi. Ku wodzie frunęły z traw zimorodki i kormorany. Olbrzymie marabuty [198] i ibisy brodziły w poszukiwaniu żab. Trójka zwiadowców, wpatrzona w stateczek, nie dostrzegała przedwieczornej urody otoczenia, w którym się znalazła. Każdy zdawał się być zatopiony we własnych myślach.

– Czy masz pewność, co do tego europejskiego jeńca? – Smuga zapytał szeptem Madżida.

– Tak! Na Allacha! Moje oczy nie raz go widziały. Bardzo go strzegą. Przywódca ma do niego bardzo osobliwy stosunek. Czasami wydaje się, że darzy go szacunkiem. Innym razem, że wręcz przeciwnie – żywi do niego jakąś niepojętą nienawiść – zdecydowanie odpowiedział Madżid.

Zamilkli. Wkrótce na spokojnym dotąd pokładzie zaczął się ruch. Kilkunastu zbrojnych ustawiło się wzdłuż obu burt z bronią gotową do strzału. Byli to Murzyni lub mieszańcy, ale dowodził Europejczyk. Nowicki drgnął na jego widok niczym koń potraktowany ostrogą.

вернуться

[196] W 1886 r. po Jeziorze Alberta pływały dwa parostatki “Kedyw” i “Njanza”, które po pewnym czasie zatonęły.

вернуться

[197] Na terenie dzisiejszej Tanganiki handlowano niewolnikami jeszcze w latach dwudziestych XX wieku.

вернуться

[198] Marabut afrykański (Leptoptilos crumeniferus) – gatunek z rodziny bocianowatych. Zamieszkuje sawanny i wybrzeża wód w Afryce, z wyjątkiem południowych i północnych jej kresów. Trybem życia przypomina sępy, często szybuje w powietrzu. Gnieździ się na drzewach i skałach, tworząc kolonie. Osiąga długość około 130 cm, a rozpiętość skrzydeł – do 260 cm