Выбрать главу

— “Aligator” jest naszą główną bazą operacyjną. Stosownie do potrzeb będzie mógł zmieniać miejsce postoju. W ten sposób zwierzęta schwytane w czasie poszczególnych wypraw możemy odsyłać na statek. Większość z nich bardzo źle znosi pierwszy okres niewoli. W nieodpowiednich warunkach transportowych wiele zwierząt ginie niepotrzebnie. Dlatego też “Aligator” będzie dla nich najdogodniejszym miejscem pobytu.

— Czy zwierzęta chorują w czasie morskiej podróży? — pytał niezmordowany Tomek.

— Niektóre chorują, lecz niemal wszystkie są rozdrażnione. Pomówimy o tym przy okazji. Teraz musisz urządzić się w swojej kabinie.

Wilmowski zaprowadził syna do nadbudówki położonej na górnym pokładzie. Po obydwóch stronach wąskiego korytarza znajdowały się drzwi opatrzone tabliczkami z numerami. Wilmowski zatrzymał się na progu i poinformował syna:

— Pierwsze drzwi po lewej — to kabina kapitana. Następne twoja, trzecie moja, a ostatnie należą do Smugi. Drugą stronę korytarza zajmują oficerowie i bosman Nowicki. Reszta załogi ma swoje kwatery o piętro niżej. Tam też mieszczą się wspólne sale.

Wilmowski przystanął przed kabiną przeznaczoną dla Tomka; z uśmiechem zaproponował:

— Wydaje mi się, że najlepiej będzie zacząć zwiedzanie statku od twojej własnej kabiny. Proszę, wejdź pierwszy!

Tomek otworzył drzwi. Ogarnęło go zdumienie, gdy rozejrzał się po przytulnym pokoiku. Nad wąskim, przymocowanym do ściany łóżkiem wisiał lśniący sztucer.

— Tatusiu, czy wszystko to, co jest w kabinie, należy do mnie? — upewniał się, z trudem hamując ogarniające go wzruszenie.

— Tak — odparł ojciec — znajdziesz tu cały ekwipunek konieczny na wyprawę.

— Irka, Witek i Zbyszek pękną z zazdrości, kiedy im o tym napiszę! — zawołał Tomek.

— Czy masz ochotę zwiedzić teraz resztę statku? — zapytał Wilmowski, widząc, że Tomek co chwila niecierpliwie spogląda na wiszący nad łóżkiem sztucer. — A może wolisz najpierw rozejrzeć się tutaj?

— Myślę, że tak będzie najlepiej. Później mogę obejrzeć statek — orzekł Tomek zadowolony z propozycji.

— Dobrze, zostań więc w swojej kabinie, a ja pójdę na naradę z panem Smugą i kapitanem. Będziemy w palarni na dolnym pokładzie. Wystarczy zejść schodkami znajdującymi się w końcu korytarza, aby trafić do nas.

— Doskonale, tatusiu. Przyjdę tam do Was.

Zaledwie drzwi zamknęły się za ojcem, Tomek jednym susem wskoczył na łóżko; z największą ostrożnością zdjął sztucer z wieszaka. W skupieniu oglądał na wszystkie strony lśniącą broń. Wyraz niepokoju ukazał się na jego twarzy. Tak był zajęty, że nawet nie usłyszał wejścia bosmana.

— Ho, ho! Widzę, że zafundowałeś sobie piękną broń na wyprawę — odezwał się bosman Nowicki.

Tomek drgnął przestraszony i omal nie upuścił sztucera.

— Nie słyszałem, jak pan wchodził do kabiny — usprawiedliwił się, zmieszany widokiem marynarza.

— Nie masz się czego wstydzić, braciszku — powiedział ze śmiechem bosman. — potrafię podejść nawet do śpiącego lwa nie zwracając na siebie uwagi. Masz piękny sztucer. Nowy zapewne!

— Myślę, że... nowy — potwierdził Tomek.

— Nowoczesna broń. Na pewno nie widziałeś jeszcze takiej w Warszawie — mówił dalej bosman. — Pokaż, braciszku, obejrzymy ją wspólnie.

Z westchnieniem ulgi Tomek podał sztucer bosmanowi. Musiał on być nie lada znawcą broni, gdyż w jego rękach ożyła nagle, ukazując wszystkie swe tajniki. W kilka minut rozłożył niemal cały sztucer, wyjaśniając jednocześnie przeznaczenie poszczególnych części. Potem złożył go z powrotem i zaproponował:

— No, braciszku, spróbuj teraz zrobić to samo. Słyszałem od twego ojca, że masz być naszym, dostawcą świeżego mięsa, musisz więc doskonale poznać swoją broń, aby móc na niej polegać.

Za trzecim razem Tomek ku swej wielkiej radości samodzielnie rozebrał i złożył sztucer. Bosman zdawał się odgadywać jego najskrytsze myśli, mówiąc:

— Jest tu na statku miejsce, gdzie nie podglądani przez ciekawskich będziemy mogli wypróbować to błyszczące cacko. Od jutra rozpoczniemy naukę strzelania.

— I nikt nie będzie o tym wiedział? — zaciekawił się Tomek.

— Chyba jakiś zabłąkany szczur okrętowy, których na pewno nie brak pod pokładem tego starego pudła. Maszyny zagłuszą huk strzałów, ponieważ urządzimy sobie strzelnicę w pobliżu smoluchów[10].

— A to wspaniale! — ucieszył się Tomek. Przecież odkąd wiedział o funkcji wyznaczonej mu na czas wyprawy, nie zaznał chwili spokoju. Toteż sympatia, jaką poczuł do bosmana już w Trieście, pogłębiła się teraz ogromnie. Z pośpiechem przetrząsnął walizę. Wydobył z niej dużą kopertę i podał ją bosmanowi.

— Mieliśmy podzielić się widokówkami Warszawy. Proszę, niech pan wybierze te, które się panu podobają najwięcej — zaproponował zachęcająco.

Bosman usiadł, przy stoliczku, rozłożył przed sobą wszystkie pocztówki i długo oglądał je w milczeniu. Wreszcie zaczął odkładać na prawą stronę pocztówki przedstawiające dzielnice miasta leżące w pobliżu Wisły.

— Słuchaj, mały brachu, o ile nie masz nic przeciwko temu, to te właśnie chciałbym zatrzymać dla siebie — zwrócił się do Tomka.

— Oczywiście, zgadzam się na to. Dziwi mnie tylko, że wybrał pan jedynie widokówki z samego Powiśla.

— Wychowałem się na Powiślu. Tam mieszkają moi staruszkowie — wyjaśnił bosman.

— Czy pan bardzo tęskni za Warszawą?

— Jak ryba za wodą!

— Czemu więc nie pojedzie pan w odwiedziny?

— Czy wiesz, z jakiego powodu twój ojciec nie może powrócić do kraju? — zapytał bosman.

— Wiem!

— Zaraz zrozumiesz, dlaczego nie jadę do Warszawy, gdy powiem, że razem z nim musiałem wiać za granicę. Ta jedynie była między nami różnica, że on pozostawił żonę i ciebie, a ja tylko moich staruszków.

Tomek spojrzał ze zdziwieniem na bosmana, który po krótkiej chwili milczenia dodał:

— Tak, tak, po ucieczce z Warszawy nie powodziło się nam najlepiej. Trzeba było szukać pracy na obczyźnie. Mnie coś pchało na morze. Udało mi się zaciągnąć na statek. Po kilku latach dochrapałem się bosmana. Twój ojciec natomiast zaczął pracować u Hagenbecka. Przed kilkoma miesiącami spotkaliśmy się w Hamburgu. Wtedy właśnie powiedział mi o “Aligatorze”. Czasem dobrze jest mieć przy sobie starego druha, szepnął więc słówko Hagenbeckowi i... płyniemy razem do Australii.

— A to wspaniale! — zawołał Tomek. — Czy pan Smuga również musiał uciekać z kraju?

— O nie, braciszku kochany! On jeden z całej naszej paczki jest z prawdziwego powołania podróżnikiem i łowcą zwierząt. Podobno jeszcze raczkując, chwytał już dla wprawy koty za ogony.

— To pan Smuga tak wcześnie wybrał sobie zawód? — zaśmiał się Tomek, domyślając się w tym powiedzeniu żartu.

— Tak by z tego wynikało. On ma, jak to się mówi, łowienie zwierząt we krwi.

— Co to znaczy, proszę pana? — zapytał Tomek zaintrygowany słowami bosmana.

— No, tak się mówi, gdy chce się powiedzieć, że ktoś ma specjalną żyłkę do czegoś, taką smykałkę, rozumiesz?

— Rozumiem, rozumiem — odparł Tomek z zadowoleniem. — To znaczy, że ktoś ma specjalne zamiłowanie lub uzdolnienie do czegoś.

— Trafiłeś teraz, brachu, w samo sedno rzeczy — orzekł bosman. Tomka ogarnęła niezwykła ciekawość, czy przypadkiem i on nie posiada takiej “żyłki” do łowienia zwierząt, toteż zaraz zapytał bosmana:

— Proszę pana, ciekaw jestem, czy można wyrobić w sobie taką “żyłkę” do włóczęgi i łowienia zwierząt?

вернуться

10

Smoluchami bosman nazywał palaczy kotłowych na statku.