Выбрать главу

— Skąd pan wie to wszystko tak dokładnie? — zdziwił się Tomek.

— Clark jest moim przyjacielem — odpowiedział Bentley. — Kiedy był jeszcze pracownikiem służby telegraficznej, zaprosił mnie do siebie z wizytą. Cały miesiąc spędziłem z nim w Peak Overland Telegraph Station[40], znajdującej się trochę na zachód od jeziora Eyre. Miałem wtedy okazję przyjrzeć się Martwemu Sercu Australii, jak to niektórzy nazywają środkową część tego kontynentu.

— Dlaczego wnętrze kontynentu nazywane jest Martwym Sercem Australii? — zaciekawił się Tomek.

— Obdarza się je często tą nazwą, ponieważ Centralną Australię pokrywa bezwodna, niegościnna dla ludzi i zwierząt pustynia. W okolicy jeziora Eyre nawet ptaki pojawiają się bardzo rzadko. Opowiadałem ci przecież, o olbrzymich trudnościach, jakie napotykali podczas swych wypraw badawczych Sturt i Stuart.

— Wspominał pan uprzednio o konieczności częstego naprawiania uszkodzeń linii telegraficznej — wtrącił się do rozmowy Smuga. — Jakie są przyczyny powstawania szkód?

— Najwięcej ich wynika z dzikiego charakteru kraju. Z tego powodu budowa linii telegraficznej była niezmiernie utrudniona i bardzo mozolna. Drzewo, drut, izolatory, a nawet żywność i wodę dla budowniczych musiano przywozić na jucznych zwierzętach. Przez dwa lata karawany wędrowały po pustyni. Niebawem też stwierdzono, że przy budowie nie można posługiwać się drewnianymi słupami, ponieważ w krótkim czasie niszczyły je żarłoczne termity. Gdyby w porę nie zastosowano stalowych słupów, cały trud poszedłby na marne. Poza tym proszę wziąć pod uwagę często nawiedzające te okolice burze piaskowe.

— Przypominam sobie, że rozpoczęta w 1878 roku, a więc już w sześć lat po założeniu telegrafu, budowa linii kolejowej, która również miała przeciąć kontynent z południa na północ, zetknęła się z tymi samymi trudnościami — dodał Wilmowski.

— I do dzisiejszego dnia nie ukończono całkowicie jej budowy, bowiem tor wiodący z południa urywa się w Alice Springs, a na północy kończy się w Daly Waters. Obydwie te stacje oddziela pas pustyni długości ośmiuset kilometrów — dokończył Bentley. — Taniej nawet kosztuje położenie nowego toru niż odkopanie starego, zasypanego przez piach niesiony przez burze.

— Niełatwe tu macie życie. Myślałem, że to krajowcy przerywają linię telegrafu — zauważył Smuga.

— Nie, oni nie niszczyli linii — zaprzeczył Bentley. — Jeszcze w czasie budowy pomyślano o niezbyt przyjemnej dla krajowców lekcji. Namawiano ich do dotykania przewodów i w ten sposób “obdarzano” hojnie bezpłatnymi wstrząsami elektrycznymi. Robiły one na Australijczykach niesamowite wrażenie, tak że później ostrzegali swych ziomków. Od tej pory nazywają telegraf “diabłem białych ludzi”. Chociaż zdarzały się niekiedy przypadki atakowania, a czasem nawet zabijania obsługi, to jednak przewody zawsze pozostawały nietknięte.

— Czy krajowcy jeszcze teraz niepokoją pracowników telegrafu? — dopytywał się Smuga.

— Mówiono swego czasu o napadzie na stację w Barow Creek. Krajowcy zaatakowali jej pracowników, którzy szli wykąpać się w Strumieniu. Pod gradem włóczni musieli wycofywać się do budynku. Telegrafista Stapleton i jeden mechanik zostali zabici, a dwóch innych dotkliwie poraniono.

— Nie słyszałem, aby krajowcy australijscy byli kiedykolwiek zbyt agresywni — powiedział Smuga. — Przecież nie było tu większych walk miedzy nimi a kolonistami?

— W zasadzie są to spokojni ludzie, lecz pamiętają krzywdy wyrządzone im przez osadników — przyznał Bentley.

— To prawda! Najlepiej świadczy o tym liczba pozostałych przy życiu krajowców oraz nędza, na jaką ich skazano — dodał Wilmowski.

— Smutne to, lecz prawdziwe — odparł Bentley i zmienił nieprzyjemny dla niego temat rozmowy.

Nocna jazda po stepie szybko znużyła Tomka. Zasnął oparty o ramie ojca. Zbudził się dopiero o świcie, gdy przystanęli, aby dać wytchnienie zmęczonym wielbłądom. Wokół rozpościerał się step porośnięty wysoką, pożółkłą od słońca trawą. Pod podmuchem wiatru falowała ona jak powierzchnia olbrzymiego oceanu. Tylko gdzieniegdzie wystrzelały w górę kępki drzew. Daleko na zachodzie rysowały się łagodne pagórki.

Krajowcy wyprzęgli wielbłądy, a łowcy rozłożyli namiot i sporządzili naprędce śniadanie. Po krótkim wypoczynku ruszyli w dalszą drogę. Niemal przed zachodem słońca ujrzeli zabudowania. Niskie ogrodzenie otaczało parterowy domek z ocienioną werandą oraz resztę budynków gospodarskich. Tuż za farmą rosły gęste kępy krzewów, dochodzące szerokim pasem do linii pagórków.

— Jesteśmy na miejscu — poinformował Bentley, kiedy wozy zbliżyły się do małego osiedla.

Na werandzie domku ukazał się wysoki mężczyzna. Ujrzał nadjeżdżające wozy i wybiegł na spotkanie gości.

— Oto pan Clark we własnej osobie! — zawołał Bentley na jego widok. — Jak się masz Johnny[41]?

— Oczekuję was co najmniej od trzech godzin — odpowiedział Clark. — Obawiałem się, że przygotowana na wasze przyjęcie zupa z ogona kangura wygotuje się całkowicie. Schodźcie z wozu i rozgośćcie się jak u siebie w domu.

Łowcy otrzymali do swej dyspozycji trzy największe izby. Zaledwie zdążyli rozpakować się, Clark poprosił ich do stołu. Gospodarstwo domowe prowadził Chińczyk Watsung. Według opinii Clarka miał być doskonałym kucharzem, lecz zachwalana przez niego zupa z ogona kangura wcale Tomkowi nie smakowała. Obiad jednak był obfity i urozmaicony. Szybko zaspokoili pierwszy głód. Mężczyźni zapalili fajki.

— Muszę was niestety powiadomić o sytuacji, jaka od kilku dni wytworzyła się w naszym osiedlu — zagadnął Clark. — Otóż wśród krajowców koczujących w okolicy rozeszła się wieść o zamierzonych wielkich łowach. Dowiedzieli się o tym od Tony'ego, który proponował im wzięcie udziału w obławie. Wiadomość o łowach wywołała wśród krajowców nieoczekiwane wzburzenie. Odmawiają podobno swej pomocy. Ze względu na to, że przebywają w okolicy w znacznej liczbie, powinniśmy zachować pewną ostrożność. Nie radzę wychodzić pojedynczo z osiedla. Oczywiście należy również pamiętać o zabieraniu z sobą broni.

— Tony, czy słyszałeś, co mówił pan Clark? — zwrócił się Bentley do tropiciela.

— Słyszałem! Pan Clark dobrze mówi — odparł Tony.

— O co im chodzi? — pytał Bentley.

— Nie chcą wielkiego polowania białych ludzi w tych okolicach.

— Dlaczego? Przecież zapłacimy za pomoc!

— Oni boją się, że po tych łowach zniknie cała zwierzyna.

— Czy wyjaśniłeś, że mamy zamiar schwytać tytko kilkanaście sztuk żywych zwierząt?

— Właśnie to im się nie podoba — odpowiedział Tony. — Mówią, że chwytanie żywych zwierząt jest jakimś nowym podstępem białych ludzi. Nie godzą się na to. Oni mówią tak: “najpierw biali zabiorą zwierzynę, a potem zagarną całą ziemię i wybudują miasto”. Mówią, że biali zawsze tak postępują.

— Tony, przecież już brałeś udział w tylu wyprawach i wiesz najlepiej, o co nam chodzi — zafrasował się Bentley.

— Wiem, ale oni mi nie wierzą, bo jestem z wami.

— Co pan powie na to? — rzekł Bentley spoglądając na Wilmowskiego.

— W czasie wypraw niejednokrotnie spotykałem się z nieprzyjaznym przyjęciem przez krajowców — spokojnie odpowiedział Wilmowski. — Postaramy się przekonać ich, że są w błędzie.

вернуться

40

Fonetycznie: Pik Overlend Telegref Stejszen.

вернуться

41

Johnny (fonetycznie Dżoni) po angielsku zdrobniale od John (Dżon) — Jan.