— No, szanowny panie! Możliwe, że australijskie pędraki nie przestraszą się w lesie byle krzaka — ostro powiedział bosman Nowicki. — Ale nie gadaj pan takich głupstw, za przeproszeniem. Nigdy nie uwierzę, aby dwunastoletnia dziewczynka wyrżnęła sobie sama kawałek ciała. Jeśli natomiast teraz nie możemy w niczym pomóc tej bieduli, to kimnijmy się trochę.
— Bosman ma słuszność, gadaniną nic nie zwojujemy — poparł go Wilmowski. — Lepiej nabierzmy sił przed poszukiwaniami.
Po raz drugi tego wieczora łowcy udali się do namiotów. Tomek długo nie mógł zasnąć. Rozmyślał o zaginionej Sally. Przypomniała mu się opowieść Bentleya o sławnym podróżniku Strzeleckim, który omal sam nie zaginął w morderczym skrobie. Zaraz też poczuł zimne mrowie wędrujące po plecach na samą myśl o straszliwym losie biednej dziewczynki.
Usnął bardzo późno, lecz zerwał się z posłania przed świtem razem z towarzyszami. Natychmiast zaczął siodłać swego pony.
— Tomku, lepiej pozostań w obozie — zwrócił się do syna ojciec, widząc jego podniecenie.
— Jestem tego samego zdania — poparł go Bentley. — Nie znasz okolicy, Tomku, łatwo możesz stracić orientację w rozległym skrobie.
Po nie przespanej nocy Tomek nie miał zbyt wielkiej ochoty do włóczęgi w gęstwinie, ale uwagi opiekunów podrażniły jego dumę. Odparł więc zaraz:
— Ostatecznie mogę z wami nie wchodzić w skrob. Przydam się chyba jednak na farmie, skoro wszyscy dorośli wyruszają na poszukiwania.
— Może masz i słuszność — przyznał Wilmowski. — Musisz mi przyrzec, że nie zrobisz żadnego głupstwa. Dość już będzie kłopotu z odszukaniem małej Sally.
— Och, z całą pewnością nie zrobię głupstwa — mruknął Tomek niechętnie, ponieważ nie lubił, gdy żądano od niego podobnych przyrzeczeń.
Wilmowski wyznaczył dwóch marynarzy do pilnowania obozu, po czym reszta członków wyprawy dosiadła koni i pognała do farmy Allanów. Zastali tam już Smugę i Tony'ego oraz około dwudziestu mężczyzn zamieszkałych w okolicy. Natychmiast omówili wspólnie plan poszukiwań. O świcie obława ruszyła w gęstwę skrobu rozciągając się w długi łańcuch.
Zagubieni w skrobie
Tomek pozostał w domu z matką nieszczęsnej dziewczynki. Pani Allan krzątała się w kuchni przygotowując obiad dla uczynnych sąsiadów. Była przemęczona, podenerwowana i prawie zrozpaczona zaginięciem córeczki. Tomek zachowywał się cichutko, wreszcie wyszedł przed dom. Usiadł na ławce stojącej pod rozłożystym drzewem.
Nawoływania mężczyzn biorących udział w poszukiwaniach dawno już ucichły w gęstwinie.
Tomkowi czas wolno płynął na rozmyślaniach. Oczywiście początkowo przedmiotem tych rozmyślań była zaginiona Sally. Wkrótce jednak uwagę jego zwróciły papugi napełniające wrzaskiem pobliskie zarośla. Fruwały swawolnie z gałęzi na gałąź, błyskając pomiędzy listowiem różnokolorowymi piórkami. Tomek przyglądał się barwnym krzykaczom fruwającym wśród krzewów. Z żalem powracał myślą do przyrzeczenia danego ojcu. Małe i duże papugi były takie wesołe, wyglądały tak ślicznie, że zaczął się zastanawiać, w jaki sposób mógłby obejrzeć je z bliska, nie łamiąc danego słowa. Rozglądając się dokoła, zupełnie nieoczekiwanie ujrzał opodal zabudowań farmy psią budę, a przed nią leżącego młodego psa patrzącego w jego kierunku.
“Wygląda zupełnie jak schwytany przez nas dingo” mruknął Tomek.
Przez dłuższą chwilę chłopiec i zwierzę przyglądali się sobie wzajemnie. Nagle pies powstał na cztery łapy, machając przyjaźnie ogonem. To właśnie podsunęło Tomkowi pewną myśl. Przecież mógłby z nim pospacerować obok zarośli. Wtedy przyjrzałby się śmiesznym papużkom, a jednocześnie byłby bezpieczny mając przy sobie takiego opiekuna. Pobiegł do domu, aby uzyskać zgodę pani Allan. Zatrzymał się w progu niezdecydowany, albowiem zatroskana i zmęczona po nocnym czuwania kobieta usnęła siedząc w fotelu.
“Nie mogę przecież budzić jej teraz — pomyślał Tomek. — Wygląda na bardzo wyczerpaną. Nic się nie stanie złego, jeśli pospaceruję z psem w pobliżu domu. Wystarczy mi kilkanaście minut na przyjrzenie się papużkom”.
Nie namyślał się dłużej. Zabrał swój sztucer z werandy, po czym wybiegł na podwórze. Pies powitał go machnięciem ogona, jak dobrego znajomego. Tomek odwiązał smycz. Obydwaj pobiegli ochoczo w kierunku zarośli.
Zaledwie znaleźli się na skraju buszu, Tomek zaraz przestał rozmyślać o danym ojcu przyrzeczeniu. Pstrokate, zabawne ptaki pochłonęły go całkowicie.
W pierwszej chwili uwagę jego przyciągnęły papużki faliste[55], których parkę już widział w Warszawie u Jurka Tymowskiego. Musiał przyznać, że na swobodzie miały one jeszcze więcej swoistego wdzięku niż tamte w niewoli. Stadko składało się z kilkudziesięciu sztuk. Papużki nie wykazywały obawy na widok chłopca. Przekrzywiały siarkowożółte łebki, przyglądały mu się wypukłymi ślepkami, trzepotały zielono-niebieskimi skrzydłami i z dumą puszyły swe zielonożółte piórka, okrywające je jak płaszcze. Tomek wyciągał do nich dłonie, wtedy ptaszki przeskakiwały na sąsiednią gałązkę wdzięcząc się przymilnie. Jakże Tomek żałował, że nie miał przy sobie trochę prosa, konopi lub cukru, które tak chętnie jadły Jurka ulubienice!
“Gdybym zabrał przynętę, pewno schwyciłbym teraz jedną lub może nawet i dwie papużki — frasował się Tomek. — Miałbym piękną pamiątkę z wyprawy. Mógłbym potem ofiarować je do ogrodu zoologicznego w Warszawie, gdy go tam założy pan Bentley.”
Piękne papużki wciąż wdzięczyły się do niego. Raz udało mu się musnąć dłonią jedną z nich po miękkich, piórkach. Wprawdzie ptak zręcznie mu się wymknął, lecz Tomek nabrał nadziei, że nie wróci do domu z próżnymi rękami. Z coraz większą pasją uganiał za ptaszkami. Podczas gonitwy zagłębił się nieco w gąszcz. Niebawem spostrzegł inne odmiany papug. Na gumowym drzewie wysysała z kwiatów sok papuga wielkości gołębia. Była to lora[56]. Jej zielone i czerwone pióra mieniły się w słońcu, gdy zręcznie łaziła po gałęzi od kwiatu do kwiatu. Lotem szybkim jak strzała przelatywała na inne drzewa obsypane co piękniejszym kwieciem. Uganiając się za nią, Tomek zauważył kilka lor modrogłowych[57] o liliowoniebieskich głowach i kryzach, ciemnozielonym grzbiecie, oraz cynobrowoczerwonych piersiach. Skrzeczały do niego, jakby wyśmiewały się z jego próżnego wysiłku.
— Och, głupi, myślałeś, że złapiesz papugę — rzekł głośno sam do siebie, zły, że mu się te szczególne łowy nie udają.
“Och głupi, myślałeś, że złapiesz papugę!” ozwał się za nim czyjś głos.
Tomek zaczerwienił się jak sztubak schwytany na niemądrej psocie. Więc ktoś podpatrywał jego pogoń za papugami i teraz wyśmiewał się z niego. Zawstydzony obejrzał się, nie dostrzegł nikogo. Zdziwiony zaczął przeszukiwać rzadkie w tym miejscu krzewy, zaglądał za drzewa, lecz nie znalazł żartownisia. Poza tym pies, którego opodal przywiązał do krzewu, by mieć wolne ręce, stał spokojnie spoglądając w jego kierunku.
— Chyba się przesłyszałem — mruknął niechętnie. Nagle tuż nad jego głową znów odezwał się głos: “Och, głupi, myślałeś, że złapiesz papugę!”
Tomek natychmiast spojrzał w górę. O metr nad nim na gałęzi siedziała wspaniała kakadu[58]. Przekrzywiała łebek, zabawnie opuszczając i podnosząc na przemian duży czub na głowie.
— A to znów co za licho? — krzyknął zdumiony Tomek.