— Kapitanie, kapitanie! Jakieś statki przed nami! — zawołał Tomek.
— Jakieś statki, powiadasz? — odparł Nowicki. — Ano, to przyjrzyj im się przez lunetę!
— Może to jakaś flotylla zakotwiczona w lagunie? — pospiesznie tłumaczył Tomek. — Widzę jakby las masztów...
Umilkł, przyłożywszy lunetę do oka, owe maszty, bowiem przemieniły się we wspaniały las tropikalny wyrastający wprost z oceanu.
— Wyspa! — krzyknął uradowany.
— Atol, brachu, atol i laguna, w której bezpiecznie przeczekamy burzę — dodał Nowicki. — Już przed chwilą spostrzegłem gołym okiem „koło ratunkowe” za burtą!
Kapitan trafnie użył przenośni, porównując wyspę koralową do okrętowego koła ratunkowego. Wyspy koralowe tworzyły się zazwyczaj tam, gdzie jakiś podmorski stożek wulkaniczny zamarł i przestał rosnąć poniżej powierzchni morza. Na jego wygasłym wierzchołku osiedlały się drobne organizmy morskie o wapiennym szkielecie, a więc czerwone wodorosty i korale głębinowe. Wkrótce obumierały, ale ich szkielety służyły za podłoże dla nowych pokoleń. W ten sposób dookoła wierzchołka góry stopniowo narastał krąg białego wapienia. Gdy podmorska budowla zbliżała się do powierzchni oceanu, wodorosty utrzymywały się już tylko na najdalszym jej obwodzie, natomiast miejsce korali głębinowych zajmowały prawdziwe korale rafotwórcze, żyjące w zwartych koloniach o wspólnym pniu. Warunkiem ich rozwoju była styczność z wodą otwartego oceanu, bardzo słoną i mocno falującą. Z tego powodu tylko obwód kręgu rósł szybko w górę i wynurzał się ponad powierzchnię morza w postaci pierścienia ze stojącym jeziorem w środku. Później fale i wiatry nanosiły na brzeg nowej wyspy nasiona różnych roślin; biały pierścień atolu stawał się zielony. Z czasem zdobił go wieniec smukłych i giętkich palm kokosowych.
W tej wszakże niebezpiecznej chwili nikt nie zwrócił uwagi na trafne powiedzenie kapitana. Z mostka posypały się rozkazy, które natychmiast wprawiły w ruch całą załogę. Wilmowski w koszu na dziobie statku sondował ołowianką[52] głębokość wody, inni zrzucali żagle bądź czuwali przy kabestanie[53] gotowi do zrzucenia kotwicy po wejściu do laguny. Kapitan Nowicki wprawnie kierował statek wprost ku przesmykowi w pierścieniu alolu. Był on dostatecznie szeroki, aby „Sita” mogła wpłynąć na spokojne wody laguny. Mimo to manewr był dość niebezpieczny z powodu wzburzonego oceanu. Toteż załoga błyskawicznie wypełniała wszelkie rozkazy i w napięciu śledziła coraz bliższe wybrzeże.
Z daleka wydawało się, że atol porośnięty jest bujnym lasem tropikalnym, lecz z bliska czarujący obraz uległ nieoczekiwanej zmianie. Całą roślinność wyspy stanowiły jedynie palmy kokosowe i rzadkie krzewy. Nigdzie nie było widać ludzkich sadyb.
„Sita” przemknęła przez przerwę w pierścieniu. Błyskawicznie zrzucona kotwica osadziła ją na miejscu. Ustało kołysanie, palmy, bowiem łagodziły uderzenia wiatru, a wąskie pasmo lądu odgradzało lagunę od wzburzonych fal. Kapitan Nowicki dopiero teraz odetchnął swobodnie. Czarne chmury pokryły już znaczną część nieba. Mimo pełni dnia zapadał zmrok. Północno-wschodni horyzont przybliżył się znacznie, gdyż czarne, ciężkie chmury jakby opadały wprost do oceanu. Nowicki doskonale wiedział, co to oznacza. Wraz z cyklonem nadciągała potężna ulewa, podczas której z nieba spadają całe potoki deszczu. Na szczęście jacht znajdował się już w bezpiecznej przystani.
W tej chwili na pokładzie „Sity” rozległy się okrzyki.
— Statek, drugi statek! — wołała załoga.
Wilmowski, Smuga, Tomek, a za nimi inni pobiegli na mostek kapitański.
— Nie jesteśmy tu sami, z lewej strony laguny stoi jakiś statek — wyjaśnił Wilmowski.
— Dwumasztowiec — dodał Tomek.
— Na pewno skrył się tutaj przed burzą, tak jak my — domyślała się Sally.
Nowicki trochę zły podniósł lunetę. Nie mógł sobie wybaczyć, że sam do tej pory nie zauważył statku zakotwiczonego w pobliżu wybrzeża. Za to obecnie ze zdwojoną uwagą przesunął okiem lunety po jego masztach, długo obserwował pokład.
— Dziwne! — rzekł opuszczając lunetę. — Na maszcie brak bandery, na pokładzie nie widać nikogo!
— Czy nie zdołałeś odczytać nazwy? — zapytał Smuga.
— Nie, na dziobie nie zauważyłem napisu — odparł Nowicki.
— Może coś tam się stało? — wtrącił Zbyszek Karski. — Czytałem o statku, którego załoga zastała dotknięta jakąś zarazą i wymarła z powodu braku pomocy.
— Bajki, młodzieńcze, przecież w takim wypadku wywiesiliby na maszcie żółtą flagę — powątpiewająco odpowiedział Nowicki.
— A może to statek opuszczony przez załogę? — snuła przypuszczenia Natasza.
— Statek bez załogi nie wpłynąłby sam do laguny i nie stanąłby na kotwicy — powiedział Smuga. — Poza tym, któż by się odważył osiedlić na bezludnej, jałowej wyspie?
— Święta racja, do stu zdechłych wielorybów — potaknął Nowicki.
— Gdzie jest statek, tam muszą być i ludzie! Tomek, daj znak rakietnicą! Pospiesz się, tylko patrzyć, jak cyklon rozpocznie swój diabelski taniec!
Niebawem biała świetlna smuga oderwała się od pokładu „Sity” i wlokąc za sobą długi ogon zakreśliła w powietrzu szeroki łuk. Wszyscy bacznie obserwowali pozbawiony śladów życia statek. Sygnał rakietowy nie znalazł żadnego oddźwięku.
— Cóż się tam mogło wydarzyć? — zdumiał się Nowicki. — Wygląda, jakby na tym statku naprawdę nie było żywego ducha!
Przez chwilę przypatrywał się statkowi, potem zlustrował pobliskie wybrzeże.
— Daj no lunetę, kapitanie — powiedział Smuga.
— Do licha, to jakiś tajemniczy statek — rzekł oddając lunetę. — Wydaje mi się, że jego dziób jest świeżo pomalowany. Nie podoba mi się ta sprawa...
— Musiało się tam wydarzyć coś niezwykłego — rzekł Wilmowski. — Może potrzebują pomocy...
Solidarność ludzi morza w obliczu niebezpieczeństwa natychmiast poderwała kapitana Nowickiego do czynu.
— Potrzebuję trzech ochotników — zwrócił się do załogi. Z wyjątkiem dziewcząt wszyscy mężczyźni podnieśli dłonie.
— To moja sprawa, ja udam się na ten statek — powiedział Smuga.
— Za przeproszeniem, szanowny panie! Na lądzie pan jesteś kierownikiem wyprawy, lecz na „Sicie” decyzja należy do mnie — zaoponował Nowicki.
— Dobrze, więc zgłaszam się na ochotnika — odparł Smuga.
— Mam pewne powody, aby wybrać, kogo innego — stanowczo rzekł kapitan. — W tej chwili może być pan bardziej potrzebny tutaj. Mówiąc to spogląda] po twarzach stojącej przed nim załogi.
— Andrzeju! — przemówił po chwili. — Weź pana Bentleya oraz pana Balmore’a i sprawdź, co się dzieje na tamtej krypie! Opuścić szalupę na wodę! Tylko Wilmowski zabierze broń!
— Zwariowałeś! — syknął Smuga wprost do ucha kapitanowi. — W razie niebezpieczeństwa ta trójka nic nie zdziała!
— Psst! — uciszył go Nowicki. — Właśnie o to mi chodzi!
Wkrótce duża łódź kołysała się na wodzie. Wilmowski ostatni postawił stopę na sztormtrapie. Wtedy Nowicki pochylił się ku niemu i cicho coś mówił. Po chwili Wilmowski skinął głową i szepnął:
— Słusznie postąpiłeś, już wiem, co mam robić!
— Spieszcie się, musicie zdążyć przed nadejściem burzy — głośno zawołał kapitan.
Bentley z Balmore’em chwycili za wiosła, Wilmowski usiadł przy sterze. Łódź zaczęła się oddalać od jachtu. Tomek przybliżył się do Smugi.
— Dlaczego kapitan tak niegrzecznie obszedł się z panem? — zapytał. — Co za mucha go ugryzła?
52
Ołowianka — sonda rzeczna, ołowiany ciężarek stożkowy przymocowany do odpowiednio oznakowanej linki.
53
Kabestan — urządzenie służące do wybierania lin lub łańcucha kotwicznego na statku, obrotowy bęben pionowy, który można poruszać ręcznie za pomocą drążków zwanych nadszpakami.