W tej chwili potrzebował butelki bearhuggera. Świat jakoś się wyostrzał, kiedy Vimes przyglądał mu się przez dno butelki.
Wyostrzył się jakiś inny obraz.
Doktryna podpisu, myślał Vimes. Tak ją nazywają zielarze. To tak jakby bogowie umieszczali na roślinach etykietki z opisem zastosowań. Jeśli roślina wygląda jak część ciała, nadaje się na maści i wywary leczące tę właśnie część. Istnieje więc zębowe zioło na zęby, zanokcica na… pewnie na paznokcie, świetlik na oczy… Jest nawet muchomor zwany „Phallus impudicus” i nie mam pojęcia, na co pomaga, ale Nobby jest wybitnym fachowcem od omletów z grzybami. Otóż… albo ten grzyb na dole to idealne lekarstwo na ręce, albo…
Vimes westchnął.
— Marchewa, czy mógłbyś poszukać gdzieś bosaka? Marchewa podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.
— Trochę na lewo od tej belki…
— O nie!
— Obawiam się, że tak. Wyciągnij go, ustal, kim był, przedstaw raport sierżantowi Colonowi.
Zwłoki okazały się klaunem. Kiedy Marchewa zszedł na dół i odsunął na bok stos śmieci, z wody wynurzyła się twarz z wymalowanym na niej szerokim, smutnym uśmiechem.
— On nie żyje.
— To zaraźliwe, prawda?
Vimes obejrzał uśmiechnięte zwłoki. Przerwać dochodzenie. Zostawić sprawę skrytobójcom i temu żałosnemu Quirke. To jest rozkaz.
— Kapral Marchewa!
— Tak jest?
„Wydałem panu rozkaz”…
Niech to demony porwą. Za kogo Vetinari go uważa? Za jakiegoś nakręcanego żołnierzyka?
— Musimy odkryć, co się tutaj dzieje.
— Tak jest!
— Cokolwiek się zdarzy, odkryjemy to.
Rzeka Ankh jest prawdopodobnie jedyną rzeką na świecie, na której śledczy mogą wyrysować kredą obrys zwłok.
„Drogi sierżancie Colon,
Mam nadzieję, ze czuje się pan dobzre. Pogoda spzryja. To jest dato które, wyłowiliśmy z rzeki zeszłej nocy ale, nie wiemy kim ono jest oprócz tego że to, członek Gildii Błaznów imieniem Fasollo. Został poważnie uderzony w ty ł głowy i wepchnięty pod most na czas dłuższy więc nie jest Miłym Widokiem. Kapitan Vimes kazał Rozpoznać Sprawę. Uważa, że wiąże się z Morderstwem Pana Młotokuja. Mówił żeby, pogadać z Błaznami. Mówił, żeby pan to zrobił. Także załączam Kawałek Papieru. Kapitan Vimes mówił żeby sprawdzić, u Alchemików…”
Sierżant Colon przerwał lekturę, żeby przekląć alchemików.
„…bo to Zadziwiający Trop. W nadziei, że list ten zastanie pana, w dobrym Zdrowiu, Szczerze oddany Marchewa Żelaznywładsson (kpr.).”
Sierżant poskrobał się po głowie. Co to, u licha, mogło znaczyć?
Zaraz po śniadaniu kilku starszych trefnisiów z gildii zjawiło się, żeby zabrać trupa. Zwłoki w rzece… Właściwie nie było w tym nic niezwykłego. Tyle że błaźni zwykle nie umierali w taki sposób. W końcu co mógł posiadać taki błazen, co warte było rabunku? Jakie mógł stanowić zagrożenie?
A co do alchemików, to prędzej wybuchnie, niż…
Naturalnie, przecież wcale nie musi. Zerknął na rekrutów. Powinni wreszcie się do czegoś przydać.
— Cuddy i Detrytus… nie salutować! Mam dla was drobną robótkę. Zaniesiecie ten papier do Gildii Alchemików, jasne? I zapytajcie któregoś z tych wariatów, czy coś z niego rozumie.
— Gdzie jest Gildia Alchemików, sierżancie? — zapytał Cuddy.
— Przy ulicy Alchemików, oczywiście — wyjaśnił Colon. — Na razie. Ale na waszym miejscu bym się pospieszył.
Budynek Gildii Alchemików stał naprzeciwko Gildii Graczy. Na ogół. Czasami znajdował się nad Gildią Graczy, pod nią albo też spadał w kawałkach wokół niej. Graczy czasami pytano, dlaczego wciąż pozostają w pobliżu gildii, która co kilka miesięcy wysadza w powietrze swój główny hol. Odpowiadają wtedy: „Czy przed wejściem tutaj przeczytałeś szyld?”. Troll i krasnolud maszerowali w tym kierunku, od czasu do czasu wpadając na siebie wskutek umyślnych przypadków.
— A zresztą jak ty, taki mądry, czemu dał ten papier mi?
— Ha! A potrafisz go przeczytać? No, potrafisz?
— Nie. Mówię ci, żebyś przeczytał. To się nazywa dele-gaj-cya.
— Właśnie! Nie umie czytać! Nie umie liczyć! Głupi troll!
— Nie głupi!
— Jak to nie? Wszyscy wiedzą, że trolle nie potrafią nawet doliczyć do czterech[11].
— Zjadacz szczurów!
— Ile palców widzisz? No, powiedz, panie Mądre Kamienie w Głowie?
— Dużo — zaryzykował Detrytus.
— Cha, cha! Nie, pięć. Będziesz miał poważne kłopoty w dzień wypłaty. Sierżant Colon powie: Głupi troll, nie pozna, ile mu dam dolarów. Jak w ogóle przeczytałeś to ogłoszenie o wstąpieniu do straży? Ktoś ci przeczytał?
— A jak ty przeczytałeś? Ktoś cię podniósł? Dotarli do bramy Gildii Alchemików.
— Ja pukam! Moja praca!
— Nie, ja pukam!
Kiedy Sendivoge, sekretarz gildii, otworzył drzwi, zobaczył krasnoluda uwieszonego u kołatki i trolla, który machał nim w górę i w dół. Sendivoge poprawił kask ochronny.
— Słucham — powiedział.
Cuddy puścił kołatkę. Detrytus zmarszczył masywne czoło.
— Eh… ty wredny czubku, co możesz z tym zrobić? — zapytał.
Sendivoge spoglądał to na Detrytusa, to na kartkę papieru.
Cuddy usiłował wyminąć trolla, który niemal całkowicie blokował wejście.
— Dlaczego niby go tak nazwałeś? — Sierżant Colon, on powiedział…
— Mógłbym z tego zrobić czapkę — stwierdził Sendivoge. — Albo taki łańcuszek figurek, gdybym tylko dostał nożyczki…
— Mojemu… koledze chodziło o to, szanowny panie, czy zechciałby pan pomóc nam w śledztwie dot. zapisu na wyżej wymienionym papierze — wtrącił Cuddy. — To bolało.
Sendivoge przyjrzał mu się uważnie.
— Czy jesteście strażnikami? — zapytał.
— Jestem młodszy funkcjonariusz Cuddy, a to… — Cuddy skinął ręką w górę — jest młodszy starający się funkcjonariusz Detrytus… nie salutuj!
Huknęło i Detrytus zwalił się na bok.
— Oddział samobójczy, co? — mruknął alchemik.
— Zaraz dojdzie do siebie — wyjaśnił Cuddy. — To przez salutowanie. Dla niego niestety za trudne. Zna pan trolle.
Sendivoge wzruszył ramionami i obejrzał papier.
— Wygląda… znajomo — stwierdził. — Gdzieś już widziałem coś takiego. Proszę… jesteś krasnoludem, prawda?
— To na pewno ten mój nos — burknął Cuddy. — On mnie zdradza.
— No cóż, zawsze staramy się wypełniać nasze obywatelskie obowiązki. Proszę wejść.
Okute żelazem buty Cuddy’ego kilkoma kopniakami przywróciły Detrytusowi częściową przytomność. Troll wstał i poczłapał za nimi.
— Po co, no… po co panu ten kask? — zapytał Cuddy, kiedy szli korytarzem.
Ze wszystkich stron dobiegały stukania młotków. Budynek Gildii Alchemików był właśnie remontowany.
Sendivoge przewrócił oczami.
— Kule — wyjaśnił. — Dokładniej: kule bilardowe.
— Znałem kogoś, kto grał w taki sposób.
— Ależ nie. Pan Silverfish jest dobrym graczem. I to właśnie stanowi problem.
Cuddy raz jeszcze spojrzał na kask.
— Widzisz, chodzi o kość słoniową.
11
Rzeczywiście, trolle tradycyjnie liczą tak: jeden, dwa, trzy… dużo. Ludzie uznają to za dowód, że nie potrafią sobie przyswoić większych liczb. Nie rozumieją, że „dużo” też może być liczbą. Jak w ciągu: jeden, dwa, trzy, dużo, dużo-jeden, dużo-dwa, dużo-trzy, dużo-dużo, dużo-dużo-jeden, dużo-dużo-dwa, dużo-dużo-trzy, dużo-dużo-dużo, du-żo-dużo-dużo-jeden, dużo-dużo-dużo-dwa, dużo-dużo-dużo-trzy, MNÓSTWO.