— Natomiast ten za tobą jest rzeczywiście wielki — stwierdził Nobby.
Sześciostopowa żelazna strzała nie była szczególnie ostra. W założeniach miała rozbijać bramy, a nie dokonywać zabiegów chirurgicznych.
— Czy mogę już pociągnąć za spust? — zahuczał Detrytus prosto do ucha mężczyzny.
— Nie ośmielicie się wystrzelić tutaj z tej machiny! To broń oblężnicza! Przebije mur!
— Tak, w końcu… — zgodził się Nobby.
— Do czego służy ten kawałek? — zapytał Detrytus.
— Posłuchajcie…
— Mam nadzieję, że dbałeś o tę zabawkę. Strasznie szybko pojawia się w nich efekt zmęczenia metalu. Szczególnie w mechanizmie bezpiecznika.
— Co to bezpiecznik? — zainteresował się Detrytus.
Zaległa cisza. Po chwili Marchewa odzyskał głos. Musiał go szukać bardzo daleko.
— Kapralu Nobbs!
— Tak jest!
— Jeśli to wam nie przeszkadza, od tej chwili ja przejmę dowodzenie.
Delikatnie odsunął wielką kuszę, ale Detrytus, który nie zapomniał uwagi o ludziach i trollach, uparcie przesuwał ją z powrotem.
— Spokojnie — rzekł Marchewa. — Nie podoba mi się element przymusu. Nie przyszliśmy tu, żeby dręczyć tego biedaka. Pracuje w służbie miasta jak my. Niesłusznie postąpiłeś, próbując go zastraszyć. Dlaczego zwyczajnie nie poprosić?
— Przepraszam, sir.
Marchewa poklepał zbrojmistrza po ramieniu. — Czy możemy wziąć stąd trochę broni? — zapytał.
— Co?
— Trochę broni? W celach urzędowych? Zbrojmistrz wyraźnie miał kłopot ze zrozumieniem.
— To znaczy, że mam jakiś wybór?
— Ależ oczywiście. W Ankh-Morpork staramy się uzyskać poparcie obywateli. Jeśli uważa pan, że nie może spełnić naszej prośby, wystarczy powiedzieć.
Stuknęło cicho, gdy ostrze żelaznej strzały po raz kolejny uderzyło o czaszkę zbrojmistrza. Na próżno szukał odpowiedniego słowa, gdyż jedyne, jakie przychodziło mu do głowy, brzmiało „Ognia!”.
— Uh… — powiedział. — Ehem. Tak. Oczywiście. Pewnie. Bierzcie, co chcecie.
— Świetnie, świetnie. Sierżant Colon wyda panu pokwitowanie z zaznaczeniem, że udostępnił pan nam broń z własnej i nieprzymuszonej woli.
— Mojej nieprzymuszonej woli?
— Ma pan w tej kwestii absolutnie wolny wybór. Zbrojmistrz skrzywił się z wysiłku desperackiego myślenia.
— Uważam…
— Tak?
— Uważam, że możecie sobie to zabrać. Bierzcie.
— Praworządny obywatel. Ma pan tu jakiś wózek?
— A nie wie pan przypadkiem, co takiego mówią o krasnoludach? — wtrącił Cuddy.
Angui raz jeszcze przyszło do głowy, że Marchewa nie ma w duszy ani śladu ironii. Każde słowo traktował poważnie. Gdyby ten człowiek wytrzymał, Marchewa prawdopodobnie by zrezygnował z uzbrojenia. Oczywiście, istniała drobna różnica pomiędzy „prawdopodobnie” a „z pewnością”.
Nobby dotarł już do końca rzędu. Od czasu do czasu piszczał z zachwytu, znajdując jakiś ciekawy młot bojowy czy wyjątkowo groźnie wyglądającą klingę. Usiłował utrzymać wszystko naraz.
Nagle upuścił cały zbiór i pobiegł przed siebie.
— O rany… Klatchiańska machina ogniowa! To już bardziej mój meteor!
Słyszeli, jak przesuwa coś w mroku. Pojawił się w końcu, pchając przed sobą niewielki pojemnik na małych piszczących kółkach. Miał różne dźwignie i skórzane miechy, a z przodu dyszę. Przypominał bardzo duży garnek.
— Nawet skórę oliwili tu jak należy!
— Co to? — zdziwił się Marchewa.
— I jest olej w zbiorniku! — wołał Nobby, poruszając energicznie dźwignią w górę i w dół. — Kiedy ostatnio o niej słyszałem, machina była zakazana w ośmiu krajach, a trzy religie zagroziły ekskomuniką żołnierzom, którzy by jej używali[25]. Ktoś ma ogień?
— Trzymaj — powiedział Marchewa. — Ale co…
— Patrzcie!
Nobby zapalił zapałkę, przyłożył do rurki z przodu urządzenia i nacisnął dźwignię.
Po dłuższej chwili udało im się zgasić płomienie.
— Wymaga regulacji — stwierdził Nobby spod maski sadzy.
— Nie — rzekł Marchewa. Do końca życia miał zapamiętać strugę ognia przypalającą mu twarz w drodze do przeciwległej ściany.
— Ale to…
— Nie. Jest zbyt niebezpieczna.
— Przecież ma być…
— Chodzi mi o to, że może poranić ludzi.
— Aha — powiedział Nobby. — No tak. Trzeba było uprzedzić. Szukamy broni, która nie rani ludzi, tak?
— Kapralu Nobbs — odezwał się surowo sierżant Colon, który stał jeszcze bliżej ognia niż Marchewa.
— Słucham, sierżancie.
— Słyszeliście, co powiedział kapral Marchewa. Żadnej pogańskiej broni. A przy okazji, jak to się stało, że tyle wiecie o uzbrojeniu?
— Służba w wojsku.
— Naprawdę, Nobby? — zdziwił się Marchewa.
— Miałem specjalną funkcję, sir. Bardzo odpowiedzialną.
— Co to było?
— Kwatermistrz, sir. — Nobby zasalutował sprężyście.
— Byłeś kwatermistrzem? W czyjej armii?
— Diuka Pseudopolis, sir.
— Ale Pseudopolis zawsze przegrywało wojny!
— No… właściwie…
— Komu sprzedałeś ich broń?
— To oszczerstwo i tyle! Zwykle dużo czasu zajmowało jej czyszczenie i ostrzenie.
— Nobby, to ja, Marchewa. Opanuj się. Jak dużo czasu, w przybliżeniu?
— W przybliżeniu? Około stu procent, jeśli mówimy o przybliżonych rachunkach, sir.
— Nobby…
— Tak, sir?
— Nie musisz do mnie mówić „sir”.
— Tak jest.
W końcu Cuddy pozostał wierny swojemu toporowi, choć po namyśle dodał jeszcze kilka zapasowych. Sierżant Colon wybrał pikę, bo pika ma tę właściwość — bardzo ważną właściwość — że wszystko dzieje się na jej drugim końcu, to znaczy bardzo daleko. Młodsza funkcjonariusz Angua bez wielkiego entuzjazmu wybrała krótki miecz, a kapral Nobbs…
Kapral Nobbs wyglądał jak mechaniczny jeżozwierz, ze sterczącymi ostrzami, łukami, klingami i kulistymi obiektami na łańcuchach.
— Jesteś pewien, Nobby? — spytał Marchewa. — Nie chciałbyś czegoś zostawić?
— Tak trudno coś wybrać… Detrytus zachował swoją wielką kuszę.
— Nic więcej nie weźmiesz, Detrytus?
— Wezmę Flinta i Morenę, sir.
Oba trolle, które wcześniej pracowały w arsenale, stanęły za Detrytusem.
— Zakląłem ich — zapewnił Detrytus. — Użyłem trollowej klątwy.
Flint zasalutował po amatorsku.
— Powiedział, że wkopie nam nasze „goohuloog” głowy do środka, jeśli nie wstąpimy do straży i nie będziemy robić, co nam każą, sir.
— Bardzo stara trollowa klątwa — wyjaśnił Detrytus. — Bardzo sławna, bardzo tradycyjna.
— Jeden z nich mógłby nieść klatchiańską machinę ogniową — zaproponował Nobby.
— Nie, Nobby. A zatem… witajcie w straży.
— Kapralu Marchewa!
— Słucham, Cuddy.
— To niesprawiedliwe. Są trollami.
— Przyda się każdy człowiek, Cuddy. Marchewa odstąpił o krok.
— Słuchajcie. Nie chcemy, by ludzie pomyśleli, że szukamy kłopotów — powiedział.
— Nie. Tak wyposażeni nie będziemy musieli ich szukać — stwierdził przygnębiony Colon.
25
Pięć innych powitało ją z radością jako świętą broń i nakazało wykorzystywać przeciwko niewiernym, heretykom, gnostykom i ludziom, którzy się wiercą podczas modłów.