Выбрать главу

— Pan Marchewa mnie przyprowadził — wyjaśnił Tuiteraz.

— Areszt zapobiegawczy, sierżancie — dodał Marchewa.

— Znowu? — Z gwoździa nad biurkiem Colon zdjął pęk kluczy i rzucił je złodziejowi. — Niech tam. Cela numer trzy. Weź klucze. Zawołamy, gdyby były potrzebne.

— Niezły z pana gość, sierżancie — rzucił jeszcze Tuiteraz, po czym ruszył po schodach do celi.

Colon pokręcił głową.

— Najgorszy złodziej na świecie — mruknął.

— Nie wyglądał na takiego sprytnego — zauważyła Angua.

— Nie, on jest najgorszy. Znaczy: niedobry w tym, co robi.

— Pamiętacie, kiedyś chciał się wspiąć aż do Dunmainfestin, żeby wykraść bogom Tajemnicę Ognia? — przypomniał Nobby.

— Powiedziałem mu wtedy: „Przecież ją mamy, Tuiteraz, mamy od tysięcy lat” — dodał Marchewa. — A on mi na to: „I dobrze, ma wartość muzealną”[4].

— Biedaczysko — westchnął Colon. — W porządku. Co tam jeszcze mamy… Słucham, Marchewa?

— Teraz powinni wziąć Królewskiego Szylinga, sierżancie — podpowiedział Marchewa.

— A tak, rzeczywiście. — Colon pogrzebał w kieszeni i wyjął trzy ankhmorporskie dolary rozmiaru cekinów, mające zawartość złota mniej więcej równą morskiej wodzie. Rzucił je po jednym w stronę rekrutów.

— To się nazywa Królewski Szyling — poinformował, zerkając na Marchewę. — Nie wiem czemu. Musicie takiego dostać, jak wstępujecie do straży. Regulamin, znaczy. Pokazuje, że wstąpiliście. — Przez moment był wyraźnie zakłopotany. Odchrząknął. — No to do rzeczy. Kupa kamul… grupa trolli — poprawił się szybko — urządza jakiś marsz ulicą Krótką. Młodszy funkcjonariusz Detrytus… Nie pozwólcie mu salutować! Dobrze. O co tam chodzi?

— Trollowy Nowy Rok — wyjaśnił Detrytus.

— Naprawdę? Musimy to zapamiętać. Mam tu jeszcze zapisane, że banda żwiroja… że odbywa się jakieś zgromadzenie krasnoludów czy coś w tym rodzaju…

— Rocznica bitwy w dolinie Koom — oznajmił funkcjonariusz Cuddy. — Wielkie zwycięstwo nad trollami. — Wyglądał na zadowolonego z siebie, o ile w ogóle można było coś dostrzec pod gęstą brodą.

— Tak? Ale z zasadzki — burknął Detrytus, spoglądając na niego ponuro.

— Jak to? Przecież to trolle…[5] — zaczął Cuddy.

— Cisza! — przerwał im Colon. — Tu stoi… tu stoi, że maszerują… stoi, że maszerują też ulicą Krótką. — Przewrócił kartkę. — Zgadza się?

— Trolle w jedną stronę, a krasnoludy w drugą — domyślił się Marchewa.

— Takiej parady nie wolno przegapić — mruknął Nobby.

— Coś z nią nie tak? — zdziwiła się Angua. Marchewa zamachał rękami.

— Ojej… Będzie strasznie. Musimy coś zrobić.

— Krasnoludy i trolle dogadują się jak drzewo i ogień — wtrącił Nobby. — Byłaś kiedyś w pożarze, panienko?

Czerwona zwykle twarz Golona przybrała barwę bladoróżową. Pospiesznie zapiął pas z mieczem i sięgnął po pałkę.

— Pamiętajcie — powiedział jeszcze. — Zachowajcie szczególną ostrożność.

— Akurat — burknął Nobby. — Szczególna ostrożność byłaby, gdybyśmy się nie ruszali z komendy.

* * *

Żeby zrozumieć, dlaczego krasnoludy i trolle tak się nie lubią, należy się cofnąć daleko w mroki historii. Można ich porównać do kredy i sera. To bardzo dobre porównanie — jedno jest organiczne, drugie nie, ale też trochę pachnie serem. Krasnoludy żyją z tego, że rozbijają kamienie zawierające cenne minerały, a oparte na krzemie formy życia, znane jako trolle, to w zasadzie kamienie zawierające cenne minerały. W warunkach naturalnych godziny dnia spędzają w uśpieniu, nieruchomo — a nie tak powinien się zachowywać kamień zawierający cenne minerały, kiedy w pobliżu są krasnoludy. Krasnoludy zaś nienawidzą trolli, ponieważ kiedy już się znajdzie interesującą żyłę cennego minerału, nie chciałoby się, żeby kamień nagle wstawał i wyrywał komuś rękę tylko dlatego, że ten ktoś akurat walnął go kilofem w ucho.

Między krasnoludami a trollami trwała permanentna międzygatunkowa wendeta i jak wszystkie porządne wendety nie potrzebowała już żadnych dodatkowych powodów. Wystarczy, że trwała od zawsze. Krasnoludy nienawidziły trolli, bo trolle nienawidziły krasnoludów. I odwrotnie.

Strażnicy przyczaili się w Zaułku Trzech Lamp, mniej więcej w połowie ulicy Krótkiej. Z dala dobiegały trzaski sztucznych ogni. Krasnoludy wystrzeliwały je, żeby odpędzić złe duchy kopalń. Trolle wypuszczały je, bo miały przyjemny smak.

— Nie rozumiem, czemu nie pozwolimy im rozstrzygnąć tego między sobą, a potem aresztować przegranych — odezwał się kapral Nobbs. — Zawsze tak robiliśmy.

— Patrycjusz się denerwuje z powodu rozruchów etnicznych — wyjaśnił smętnie sierżant Colon. — I robi się sarkastyczny.

Wpadła mu do głowy pewna myśl. Uśmiechnął się. — Masz jakiś pomysł, Marchewa?

I zaraz wpadła mu do głowy inna myśl. Marchewa był prostym chłopakiem.

— Kapralu Marchewa!

— Słucham, sierżancie.

— Załatwcie tę sprawę, dobrze?

Marchewa wyjrzał zza rogu na zbliżające się ściany trolli i krasnoludów. Już widzieli siebie nawzajem.

— Tak jest, sierżancie — powiedział. — Młodsi funkcjonariusze Cuddy i Detrytus… nie salutować! Pójdziecie ze mną.

— Nie możecie go tam posyłać! — wystraszyła się Angua. — To pewna śmierć!

— Ten chłopak ma poczucie obowiązku — stwierdził kapral Nobbs. Wyjął zza ucha niedopałek i zapalił zapałkę o podeszwę buta.

— Nie ma powodu do obaw, panienko — pocieszył Anguę Colon. — On…

— Młodsza funkcjonariusz — poprawiła go.

— Co?

— Młodsza funkcjonariusz — powtórzyła. — Nie „panienka”. Marchewa twierdzi, że kiedy jestem na służbie, seks dla mnie nie istnieje.

— Chodzi mi o to — powiedział szybko Colon przy akompaniamencie nerwowego kaszlu Nobby’ego — że nasz młody Marchewa ma krizmę. Całe mnóstwo.

— Krizmę?

— Mnóstwo.

* * *

Kołysanie ustało. Chubby był teraz naprawdę zły. Bardzo, ale to bardzo zły.

Coś zaszeleściło. Kawałek szmaty odsunął się na bok, a za nim, patrząc na Chubby’ego, stał inny smoczy samiec. Wyglądał na rozzłoszczonego. Chubby zareagował w jedyny znany sobie sposób.

* * *

Marchewa stanął na środku ulicy i skrzyżował ręce na piersi. Obaj nowi rekruci trzymali się za jego plecami, usiłując obserwować dwa zbliżające się marsze równocześnie.

Colon uważał, że Marchewa jest prostym chłopakiem. Na innych ludziach Marchewa też często robił wrażenie prostego chłopaka. Był nim.

Ludzie jednak mylili się często, uznając, że prosty oznacza głupi.

Marchewa nie był głupi. Był bezpośredni, szczery, uprzejmy i honorowy we wszystkich swych działaniach. W Ankh-Morpork cechy te i tak sprowadzały się do głupoty i dawałyby mu oczekiwaną długość życia meduzy w wielkim piecu — jednak istniały też inne czynniki. Jednym z nich był cios, który nawet trolle nauczyły się szanować. Drugi to fakt, że Marchewa był szczerze, niemal w nadprzyrodzony sposób sympatyczny. Ludzie lubili go, nawet kiedy ich aresztował. I miał wyjątkową pamięć do nazwisk.

Większą część dzieciństwa i młodości przeżył w niewielkiej kolonii krasnoludów, gdzie po prostu brakowało osób, które mógłby rozpoznawać. Potem nagle znalazł się w wielkim mieście i zdawało się, że jego talent czekał na tę okazję, by się rozwinąć. Wciąż się rozwijał.

вернуться

4

Palcy-Mazda, pierwszy złodziej na świecie, wykradł bogom ogień. Ale nie mógł go sprzedać, bo towar był zbyt gorący.[29]

вернуться

5

Bitwa w dolinie Koom jest jedyną znaną w historii, gdzie obie strony zwabiły przeciwnika w zasadzkę.