Na stoliku babci Weatherwax rozlewała się teraz kałuża czarnego atramentu. Była na spodeczku, ale wszystko trochę się zachwiało, kiedy babcia Weatherwax i panna Tyk stuknęły się głowami, próbując równocześnie do niego zajrzeć.
— Słyszała pani? — spytała babcia Weatherwax. — Petulia Chrzestna zadała ważne pytanie, a ona w ogóle się nad nim nie zastanowiła!
— Przykro mi to mówić, ale ja również je przeoczyłam — przyznała panna Tyk. Ty, biała kotka, wskoczyła na stół, przeszła delikatnie przez kałużę atramentu i wskoczyła pannie Tyk na kolana.
— Przestań, Ty — rzuciła babcia Weatherwax niezbyt stanowczo. Panna Tyk spojrzała na swoją suknię.
— Prawie nie widać — powiedziała, jednak w rzeczywistości cztery idealne odbicia kocich łapek były bardzo wyraźne.
Suknie czarownic zaczynają od czerni, ale szybko bledną do różnych odcieni szarości, a to z powodu częstego prania, czy też — w przypadku panny Tyk — z powodu regularnych kąpieli w rozmaitych stawach i rzeczkach. Suknie stawały się też wytarte i postrzępione, a ich właścicielkom to odpowiadało. Pokazywało, że są czarownicami pracującymi, a nie czarownicami na pokaz. Jednak cztery czarne ślady kocich łapek z przodu sukni sugerowały, że właścicielka jest trochę niedbała.
Panna Tyk postawiła kotkę na podłodze, a Ty podeszła do babci Weatherwax, otarła się ojej nogi i próbowała wymiauczeć jeszcze trochę kurczaka.
— Co było takie ważne? — spytała panna Tyk.
— Pytam cię, Perspikacjo Tyk, jak czarownica czarownicę: czy zimistrz spotkał już kiedyś dziewczynę?
— No cóż… — zaczęła panna Tyk. — Wydaje mi się, że klasyczną reprezentację Lata można określić jako…
— Ale czy kiedykolwiek się spotykają?
— Podczas tańca, jak sądzę. Tylko na moment.
— I w tym momencie, dokładnie w tej chwili, na scenę wtańczyła Tiffany Obolała — rzekła babcia. — Czarownica, która nie chce chodzić w czerni. Nie; ona woli zieleń i błękit, jak zielona trawa pod błękitnym niebem. Przez cały czas czerpie z mocy swoich wzgórz. I te wzgórza ją wołają. Wzgórza, które kiedyś były żywe, panno Tyk. One czują rytm tańca, a zatem w kościach czuje i ona… gdyby tylko to rozumiała. To kształtuje jej życie, nawet tutaj! Nie mogła się opanować i musiała tupać nogą. Ziemia tupie nogą w rytm Tańca Pór Roku!
— Ale ona… — zaczęła panna Tyk, ponieważ żaden nauczyciel nie lubi, kiedy ktoś inny bardzo długo mówi.
— I co się stało w tamtej chwili? — ciągnęła niepowstrzymanie babcia Weatherwax. — Lato, Zima i Tiffany. Jeden wirujący moment! A potem się rozdzielają. Kto wie, co się poplątało? Zimistrz nagle zachowuje się tak głupio, że mógłby nawet być takim ciut jakby… człowiekiem.
— W co ona się wmieszała?
— W taniec, panno Tyk. Taniec, który nigdy się nie kończy. I nie może zmienić kroków… jeszcze nie. Przez jakiś czas musi tańczyć, jak on jej zagra.
— Wiele może jej zagrozić — stwierdziła panna Tyk.
— Ma w sobie moc wzgórz.
— Ale miękkich wzgórz. Łatwo je zetrzeć.
— Proszę pamiętać, że sercem kredy jest krzemień. Ostrzejszy niż każdy nóż.
— Śnieg może przysypać wzgórza.
— Nie na zawsze.
— Kiedyś tak się stało — rzekła panna Tyk, która miała już dość tej zabawy. — A w każdym razie na tysiące lat. Epoka lodu. Wielkie bestie brnęły w śniegu i kichały na całym świecie.
— To możliwe. — Oczy babci błysnęły. — Oczywiście nie było mnie wtedy tutaj. Tymczasem musimy pilnować naszej dziewczyny.
Panna Tyk popijała herbatę. Mieszkanie u babci Weatherwax było w pewnym sensie ciężką próbą. Ten garnek z kawałkami kurczaka z zeszłej nocy, jak się okazało, nie był przeznaczony dla niej, tylko dla Ciebie. Czarownice zjadły solidną grochówkę na boczku, bez — co ważne — boczku. Babcia wyjęła wielki kawał tłustego boczku na sznurku, wysuszyła starannie i zachowała na później. Mimo że głodna, panna Tyk była pod wrażeniem — babcia potrafiłaby ściąć skórkę z sekundy.
— Podobno panna Spisek usłyszała swój Zew — powiedziała.
— Tak. Jutro pogrzeb.
— To trudne gospodarstwo[3] — zauważyła panna Tyk. — Już od bardzo, bardzo dawna mieli tam pannę Spisek. Ciężka praca dla nowej czarownicy.
— Tak, niełatwo będzie wejść w tę… rolę — zgodziła się babcia.
— Rolę?
— Miałam na myśli funkcję, oczywiście.
— A kogóż pani tam umieści? — zapytała panna Tyk, ponieważ lubiła pierwsza wiedzieć. Ponadto starała się przy każdej okazji mówić „kogóż”. Uważała, że tak jest bardziej literacko.
— To nie ode mnie zależy — odparła surowo babcia. — Nie mamy w czarownictwie żadnych przywódczyń, wie pani o tym dobrze.
— W samej rzeczy — zgodziła się panna Tyk, która wiedziała również, że właśnie babcia Weatherwax jest tą przywódczynią, której nie mają czarownice. — Ale zgaduję, że pani Skorek zaproponuje młodą Annagrammę, a panna Skorek ma ostatnio całkiem spore poparcie. Zapewne dzięki temu, że pisze książki. Sprawia, że czarownictwo wydaje się ekscytujące.
— Wie pani, że nie lubię czarownic, które próbują narzucać swoją wolę innym czarownicom — oświadczyła babcia Weatherwax.
— Oczywiście. — Panna Tyk starała się nie roześmiać.
— Postaram się jednak rzucić w rozmowie pewne imię — zapewniła babcia Weatherwax.
Z brzękiem, jak podejrzewam, pomyślała panna Tyk.
— Petulia Chrzestna całkiem dobrze się rozwija — zauważyła. — Jest niezłą czarownicą do wszystkiego.
— Tak, ale głównie do wszystkiego, co ma związek ze świniami. Myślałam o Tiffany Obolałej.
— Co? Nie sądzi pani, że to dziecko ma dość kłopotów?
Babcia Weatherwax uśmiechnęła się lekko.
— No cóż, panno Tyk, wie pani przecież, co mówią: jeśli chcesz, żeby coś zostało zrobione, powierz to komuś, kto jest zapracowany. A młoda Tiffany już wkrótce będzie bardzo zapracowana.
— Co pani ma na myśli?
— Hm… Nie jestem pewna, ale bardzo mnie ciekawi, co się będzie działo z jej stopami…
W noc przed pogrzebem Tiffany nie spała dobrze. Krosno panny Spisek klikało i klakało przez cały czas, ponieważ czarownica miała zamówienie na pościel i chciała je wykonać.
Robiło się już jasno, kiedy Tiffany zrezygnowała i wstała, w tej właśnie kolejności. Przynajmniej zdąży sprzątnąć w obórce i wydoić kozy, zanim weźmie się do innych prac. Zimny wiatr zrywał z ziemi chmury śniegu.
Kiedy popychała taczkę nawozu na pryzmę kompostu, która dymiła lekko w szarym brzasku, usłyszała brzęczenie. Przypominało dźwięki dzwonków wiatrowych, które panna Pullunder miała rozwieszone po całym domu, tylko że tamte były nastrojone na nutę nieprzyjemną dla demonów.
Brzęknięcia dobiegały z miejsca, gdzie latem znajdował się zagon róż. Stare krzewy kwitły pięknie, a kwiaty były tak czerwone, że niemal — tak jest — czarne.
Teraz róże kwitły znowu. Ale były…
— Jak ci się podobają, owczarko? - usłyszała głos.
Nie pojawił się w jej głowie, w żadnej z myśli, a doktor Bustle nie budził się nigdy przed dziesiątą. To był jej własny głos, dobiegający z jej własnych warg. Ale nie pomyślała tych słów i nie zamierzała ich wymawiać.
A teraz biegła z powrotem do chaty. Tego również nie postanawiała uczynić, jednak nogi zadziałały same. Nie był to strach, nie w ścisłym sensie; tyle że nagle bardzo zapragnęła znaleźć się gdzie indziej, nie w tym ogrodzie przed wschodem słońca, gdzie wiatr podrywa śnieg z ziemi i wypełnia powietrze drobniutkimi jak mgła kryształkami lodu.
3
Gospodarstwo: Obszar codziennej odpowiedzialności czarownicy. Może to być jedna wioska, może być cały świat.