Выбрать главу

Gnh gnh gnh!

Pokażę ci swój świat, Pani Kwiatów! Pozwól pokazać sobie wszystkie kolory lodu!

BLOOOOORRRRT!

Jakieś trzy czwarte Tiffany pomyślało: O nie! Czy mnie odnajdzie, kiedy odpowiem? Nie. Gdyby umiał mnie znaleźć, już by tu był. Dłoń mnie nie swędzi.

Pozostała ćwiartka myślała: Bóg albo boska istota przemawia do mnie i naprawdę czułabym się lepiej bez chrapiącej Annagrammy, uprzejmie dziękuję.

— Mówiłam już, że przepraszam — szepnęła w migotliwym blasku świecy. — Widziałam tę górę lodową. To bardzo… miło z twojej strony.

Zrobiłem ich o wiele więcej.

BLOOOOORRRRT!

Więcej gór lodowych, myślała Tiffany. Wielkich, ogromnych, zimnych, pływających gór, które wyglądają jak ja, a za sobą wloką mgłę i burze śnieżne. Ile statków się z nimi zderzy?

— Nie powinieneś robić sobie tylu kłopotów — szepnęła.

A teraz staję się silniejszy! Słucham i uczę się! Rozumiem ludzi!

Za oknem zaśpiewał drozd. Tiffany zdmuchnęła świecę i do pokoju wpełzło szare światło poranka.

Słucha i uczy się… Jak śnieżyca może coś rozumieć?

Tiffany, Pani Kwiatów! Tworzę z siebie człowieka!

Nastąpiły złożone stęknięcia, kiedy „gnh gnh gnh” i „blooooorrnt!” wpadły na siebie i Annagramma sama się zbudziła.

— Aaa… — powiedziała, przeciągnęła się i ziewnęła. Rozejrzała się. — No cóż, chyba wszystko dobrze poszło…

Tiffany wpatrywała się w ścianę. O co mu chodziło z tym tworzeniem z siebie człowieka? Przecież chyba…

— Nie zasnęłaś, Tiffany? — odezwała się Annagramma głosem, który sama uważała pewnie za żartobliwy. — Nawet na króciutką sekundę?

— Co? — Tiffany wciąż patrzyła na ścianę. — Aha… Nie, nie zasnęłam.

Ludzie na dole też się obudzili. Po chwili skrzypnęły schody, ktoś otworzył niskie drzwi i do pokoju wszedł mężczyzna w średnim wieku. Z zakłopotaniem wbijał wzrok w podłogę.

— Mama pyta, czy panie zjedzą śniadanie.

— Ależ nie, nie mogłybyśmy odbierać wam tych skromnych… — zaczęła Annagramma.

— Tak, proszę, będziemy wdzięczne — przerwała jej Tiffany, głośniej i szybciej.

Mężczyzna kiwnął głową i odszedł, zamykając za sobą drzwi. — Jak mogłaś! — oburzyła się Annagramma, kiedy ucichły jego kroki. — To przecież biedacy! Myślałam, że…

— Zamknij się, co? — burknęła Tiffany. — Zamknij się i obudź! To są prawdziwi ludzie. To nie jakiś rodzaj, boja wiem, idei! Teraz zejdziemy na dół, zjemy śniadanie, pochwalimy, że jest bardzo smaczne, a potem podziękujemy im i oni nam podziękują, i odejdziemy! A to będzie znaczyło, że każdy zrobił to, co właściwe, zgodnie ze zwyczajem, i to właśnie jest dla nich ważne. Poza tym nie uważaj ich za biednych, bo tutaj wszyscy są biedni. Ale nie aż tak biedni, żeby nie móc sobie pozwolić na zrobienie tego, co właściwe! To by dopiero była nędza!

Annagramma patrzyła na nią z otwartymi ustami.

— Uważaj, co teraz powiesz. — Tiffany oddychała ciężko. — A najlepiej już nic nie mów.

Na śniadanie były jajka na szynce. Zjedzono je w uprzejmym milczeniu. Potem, w takim samym milczeniu, tylko że już na zewnątrz, odleciały do tego, co ludzie pewnie już zawsze będą nazywać chatą panny Spisek.

Przed chatą kręcił się jakiś chłopiec. Gdy tylko wylądowały, podbiegł i wyrzucił z siebie gwałtownie:

— Pani Obble mówi, że dziecko się rodzi i obiecała, że dacie mi pensa za przyjście.

— Masz torbę, prawda? — Tiffany zwróciła się do Annagrammy.

— No tak. Dużo.

— Pytam o torbę wezwaniową. No wiesz, tę, co ją trzymasz przy drzwiach, a w środku jest wszystko, czego mogłabyś potrzebować, gdyby…

Zauważyła przerażoną twarz koleżanki.

— No dobrze, czyli nie masz torby. Jakoś sobie poradzimy. Daj mu pensa i ruszamy.

— Może wezwiemy kogoś do pomocy, na wypadek gdyby coś źle poszło? — zaproponowała Annagramma, kiedy już oderwały się od ziemi.

— My jesteśmy pomocą — odparła krótko Tiffany. — A że to twoje gospodarstwo, powierzam ci naprawdę ciężkie zadanie…

…polegające na zajmowaniu czymś pani Obble. Pani Obble nie była czarownicą, choć większość ją za taką uważała. Wyglądała jak czarownica — to znaczy wyglądała na kogoś, kto kupił wszystko z katalogu Boffo w dzień promocji na owłosione brodawki. Była też trochę obłąkana i nie powinno się jej dopuszczać bliżej niż na milę do dowolnej matki rodzącej swoje pierwsze dziecko, ponieważ bardzo skrupulatnie tłumaczyła im (a w każdym razie chichotała do nich), co może się nie udać, przy czym robiła to w sposób sugerujący, że się nie uda. Nie była zresztą złą pielęgniarką, kiedy tylko ktoś ją powstrzymał od przykładania na wszystko kompresów z gnijących liści.

Operacja przebiegła hałaśliwie i z pewną dozą zamieszania, ale wcale nie tak, jak przepowiadała pani Obble. Rezultatem był zdrowy noworodek płci męskiej. Zdrowy, bo Tiffany go przyjęła na świat. Annagramma nie umiała nawet trzymać dzieci, ale dobrze wyglądała w spiczastym kapeluszu, a że była wyraźnie starsza od Tiffany i mało co robiła, kobiety założyły, że ona tu dowodzi.

Tiffany zostawiła ją z dzieckiem — tym razem trzymanym właściwym końcem do góry — i wyruszyła w długi lot powrotny do Tir Nani Ogg. Wieczór był krystalicznie czysty, a wiatr podrywał z gałęzi kłujące kryształki lodu. Dlatego Tiffany zmęczyła się tą podróżą i bardzo zmarzła. Nie może przecież wiedzieć, gdzie jestem, powtarzała sobie, sunąc w mroku. I nie jest zbyt mądry. Zima musi się kiedyś skończyć, prawda?

Ehm… a jak? — zastanawiała się jej Druga Myśl. Panna Tyk mówiła, że po prostu musisz tam być, ale z całą pewnością musisz także coś robić.

Pewnie będę musiała chodzić po świecie bez butów, uznała Tiffany.

Wszędzie? — zastanawiała się Druga Myśl, gdy Tiffany skręciła, by wyminąć drzewo.

To pewnie tak jak być królową, podpowiedziała Trzecia Myśl. Królowa musi tylko siedzieć w pałacu, może czasem przejechać się wielką karetą i pomachać, a monarchia działa w całym wielkim królestwie.

Ale kiedy wymijała kolejne drzewa, starała się też unikać cichej, niepokojącej myśli, która przekradała się jej do głowy: Wcześniej czy później, tym czy innym sposobem, on cię znajdzie… I właściwie jak chce stworzyć z siebie człowieka?

* * *

Asystent poczmistrza Groat nie wierzył w lekarzy. Uważał, że sprowadzają choroby. Każdego ranka wsypywał sobie do skarpet siarkę i z dumą oświadczał, że dlatego nie przechorował ani jednego dnia. Może powodem było to, że z powodu zapachu niewielu ludzi chciało się do niego zbliżać. Coś się jednak zbliżyło — pewnego dnia, kiedy otwierał drzwi urzędu pocztowego, zerwał się wicher i przewiał mu skarpety do czysta[6].

Nikt nie słyszał głosu zimistrza:

— Siarki tyle, by zrobić człowieka!

* * *

Niania Ogg siedziała przy palenisku, kiedy weszła Tiffany, tupiąc, by strzepnąć z butów śnieg.

— Wyglądasz na przemarzniętą do kości — stwierdziła niania. — Przyda ci się kubek gorącego mleka z kropelką brandy.

— Tttakk — przyznała Tiffany, szczękając zębami.

— To przy okazji nalej i dla mnie… Nie, żartowałam. Ogrzej się, a ja przyniosę mleko.

вернуться

6

Zdarzenie to opisano w azetach, a wkrótce potem pewna wdowa napisała do niego, by powiedzieć, jak bardzo podziwia kogoś, kto naprawdę rozumie, na czym polega higiena. Później widziano, jak spacerują razem, więc — jak mówią — zły to wiatr…