Выбрать главу

— Myślałam, że jakoś nam szło razem… mniej więcej…

— Naprawdę? Potrafisz tak zaczarować, że ona tego nawet niech nie próbuje. Na przykład kiedy robisz się niewidzialna. I jeszcze u ciebie wydaje się to takie łatwe! A jednak przychodzisz na spotkania i zachowujesz się jak wszystkie, i potem pomagasz sprzątać. To ją doprowadza do szału!

— Słuchaj, nie rozumiem, o czym ty mówisz… Lucy sięgnęła po następny ręcznik.

— Nie może wytrzymać, że ktoś jest lepszy od niej, ale nie zadziera tak nosa.

— Dlaczego miałabym zadzierać? — zdumiała się Tiffany.

— Bo ona na twoim miejscu tak właśnie by robiła. — Lucy starannie wbiła nóż i widelec w swoje upięte wysoko włosy[7]. — Ona myśli, że się z niej nabijasz. A teraz, o bogowie, będzie od ciebie zależna! Równie dobrze mogłabyś wciskać jej szpilki do nosa.

Ale Petulia się zgodziła, więc Lucy i pozostałe zgodziły się także. Petulia stała się sławna po swoim wielkim sukcesie, kiedy dwa lata temu swoją Świńską Sztuczką wygrała Próby Czarownic. Ludzie śmiali się z niej… no, w każdym razie Annagramma, a wszystkie inne uśmiechały się z zakłopotaniem, ona jednak trzymała się tego, w czym była dobra. I ludzie mówili teraz, że ma do zwierząt talent, jakim nie może się pochwalić nawet babcia Weatherwax. Zyskała też wielki szacunek. Ludzie nie rozumieli wiele z tego, co robią czarownice, ale kto stawia na nogi chorą krowę, zasługuje na podziw…

Tak więc dla całego sabatu czas po Strzeżeniu Wiedźm miał być Czasem Annagrammy.

Tiffany wracała na miotle do Tir Nani Ogg, a w głowie jej się kręciło. Nigdy by się nie domyśliła, że ktoś może jej zazdrościć. Owszem, potrafiła zrobić to czy owo, ale przecież każdy mógł się tego nauczyć. Trzeba tylko umieć się wyłączyć.

Siedziała na piasku pustyni za Wrotami, spotkała psy o zębach jak brzytwy… tych zdarzeń nie chciałaby pamiętać. A na dodatek był jeszcze zimistrz.

Nie może jej znaleźć bez srebrnego konia — wszyscy byli tego pewni. Mógł się odzywać w jej głowie, a ona mogła mu odpowiadać, ale to było coś w rodzaju magii i nie miało nic wspólnego z mapami.

Od pewnego czasu milczał. Pewnie budował góry lodowe.

Wylądowała na niewielkim łysym wzgórzu pośród drzew. Wokół nie było widać żadnej chatki.

Zsiadła z miotły, ale trzymała ją — na wszelki wypadek.

Na niebie pojawiały się gwiazdy. Zimistrz lubił takie czyste noce. Były zimniejsze.

I wtedy napłynęły słowa. To były jej słowa, wypowiedziane jej głosem, i wiedziała, co znaczą, ale miały tak jakby echo.

— Zimistrzu! Rozkazuję ci!

Zamrugała zdziwiona, jak bardzo podniośle to zabrzmiało. I zaraz nadeszła odpowiedź.

Głos był wszędzie wokół niej.

Kto rozkazuje zimistrzowi?

— Jestem Letnią Panią.

No, pomyślała, tak jakby w zastępstwie.

Więc dlaczego ukrywasz się przede mną?

— Boję się twojego lodu. Boję się twojego zimna. Uciekam przed twoimi lawinami. Chowam się przed twoimi burzami.

Tak dobrze. Tak mówią boginie.

Zamieszkaj ze mną w moim lodowym świecie!

— Jak śmiesz mi rozkazywać! Nie waż się mi rozkazywać!

Ale postanowiłaś żyć w mojej zimie… Zimistrz wydawał się niepewny.

— Chodzę, gdzie mam ochotę. Sama wybieram sobie drogi. Od nikogo nie potrzebuję pozwolenia. W swojej krainie będziesz tego przestrzegał… albo się policzymy!

A ten kawałek jest mój, myślała Tiffany zadowolona, że udało jej się wtrącić choć słowo.

Nastąpiła długa chwila milczenia pełnego niepewności. Potem zimistrz odezwał się znowu:

Jak mogę ci służyć, pani?

— Żadnych więcej gór lodowych wyglądających jak ja. Nie chcę być tą twarzą, która tysiąc okrętów zatopiła w morzu.

A szron? Czy mogę darować ci szron? I płatki śniegu?

— Szron nie. Nie wypisuj mojego imienia na szybach. To tylko doprowadzi do kłopotów.

Ale czy wolno mi będzie czcić cię płatkami?

— Eee…

Tiffany urwała. Boginie nie mówią „Eee”, była tego pewna.

— Płatki śniegu będą… akceptowalne.

W końcu, myślała, to nie jest tak, że są podpisane moim imieniem albo co… Przecież większość nawet nie zauważy, a jeśli nawet, to nie będą wiedzieli, że to ja.

A więc będą spadać te płatki, pani, aż do czasu, kiedy znów zatańczymy. A zatańczymy, albowiem stwarzam z siebie człowieka!

I głos zimistrza… odpłynął.

Tiffany została sama pośród drzew.

Tylko że… nie była sama.

— Wiem, że wciąż tu jesteś — powiedziała. Jej oddech skrzył się w powietrzu. — Jesteś, prawda? Wyczuwam cię. Nie jesteś moimi myślami. Nie wyobrażam sobie ciebie. Zimistrz odszedł. Umiesz przemawiać przez moje usta. Kim jesteś?

Wiatr zdmuchnął śnieżny pył z pobliskich gałęzi. Gwiazdy zamigotały. Nic więcej się nie poruszyło.

— Jesteś — powtórzyła Tiffany. — Wkładałaś myśli do mojej głowy. Sprawiłaś nawet, że mój własny głos do mnie przemówił. To się więcej nie uda. Teraz, kiedy znam to uczucie, potrafię cię wypchnąć. Jeśli masz mi coś do powiedzenia, powiedz to teraz. Kiedy stąd odlecę, zamknę przed tobą swój umysł. Nie pozwolę…

Jakie to uczucie, owczarka, być taką bezradną?

— Jesteś Latem, tak? — spytała Tiffany.

A ty jesteś jak dziewczynka, która ubiera się w rzeczy matki: małe nóżki w — wielkich butach, suknia wlokąca się w błocie… Świat zamarznie z powodu głupiego dziecka.

Tiffany zrobiła coś, czego nie potrafiłaby opisać, i głos ucichł jak brzęczenie dalekiego owada.

Na szczycie wzgórza było pusto. I zimno. Musiała iść naprzód. Mogłaby wrzeszczeć, płakać i tupać nogami, ale poza tym, że trochę by się rozgrzała, nic by jej z tego nie przyszło. Mogła powtarzać, że to niesprawiedliwe — i to prawda — ale wszechświata to nie obchodziło, bo nie wiedział, co to znaczy „sprawiedliwe”. Na tym polega kłopot, kiedy się jest czarownicą. Wszystko zależy od niej. Zawsze wszystko zależy od niej samej.

Przyszło Strzeżenie Wiedźm, wraz z nowym śniegiem i kilkoma prezentami. Nic z domu, mimo że dyliżansom udawało się czasem przejechać. Tłumaczyła sobie, że zapewne są po temu rozsądne przyczyny, i starała się w to wierzyć.

To był najkrótszy dzień w roku, co jest dość wygodne, ponieważ dobrze się dopasowuje do najdłuższej nocy. To było serce zimy. Jednak Tiffany nie spodziewała się prezentu, który dotarł następnego dnia.

Spadł ze świstem z różowego o zachodzie nieba i wylądował w ogrodzie niani Ogg, wyrzucając w górę fontannę ziemi i pozostawiając wielką dziurę.

— No to możemy się pożegnać z kapustą — stwierdziła niania, kiedy wyjrzała przez okno.

Gdy wyszły na zewnątrz, z dziury unosiła się para oraz silny zapach zgniecionych roślin.

Tiffany spojrzała do środka przez obłoki pary. Przedmiot pokrywała ziemia i korzenie, dostrzegła jednak coś okrągłego.

Zsunęła się na dno, między parę, błoto i niezwykły obiekt. Nie był już gorący, a kiedy zdrapywała z niego brud, ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie, że wie, co to takiego. Była pewna, że to ta „zabawka”, o której mówiła Anoia. Wyglądała dostatecznie tajemniczo. A kiedy odsłoniła ją spod warstwy błota, uświadomiła sobie, że gdzieś ją już widziała.

вернуться

7

Wszystkie czarownice są trochę dziwaczne. I lepiej zadbać o własną dziwaczność jak najwcześniej.