Выбрать главу

Znajdując mimowolnie wzór w Marii Pannie, która została matką bez udziału człowieka i stworzyła w ten sposób ideał macierzyńskiej miłości, do której ojciec się nie miesza i nie przeszkadza w niej, doznała prowokacyjnego pragnienia, aby nazwać dziecko Apollo, co oznaczało dla niej Ten, który nie ma ludzkiego ojca. Wiedziała jednak, że jej syn miałby ciężkie życie z takim wydumanym imieniem i że wszyscy śmialiby się z niej i z niego. Szukała więc czeskiego imienia odpowiedniego dla młodzieńczego greckiego boga i przyszło jej na myśl imię Jaromil; na to się wszyscy zgodzili.

Zresztą, była akurat wiosna * i kwitły bzy, kiedy pewnego dnia odwieźli ją do szpitala; tam po kilku godzinach bólu wyśliznął się z niej młody poeta na zanieczyszczone prześcieradło świata.

2

Potem położyli poetę przy jej posłaniu w małym łóżeczku i mama słuchała rozkosznego wrzasku; jej obolałe ciało przepełnione było dumą. Nie zazdrośćmy ciału tej dumy; dotychczas nie zaznało jej zbyt wiele, choć było całkiem ładne: miało wprawdzie niepokaźny tyłeczek i trochę przykrótkie nogi, lecz za to wyjątkowo jędrne piersi, a pod delikatnymi włosami (tak lekkimi, że z trudem dawało się z nich ułożyć fryzurę) twarz może nie olśniewająco piękną, posiadającą jednak dyskretny wdzięk.

Mama zawsze uświadamiała sobie znacznie bardziej swoją dyskrecję aniżeli swój wdzięk, zwłaszcza że od dzieciństwa żyła u boku starszej siostry, która doskonale tańczyła, ubierała się w najlepszym praskim zakładzie krawieckim i ozdobiona rakietą tenisową łatwo wchodziła w świat eleganckich mężczyzn, odwracając się plecami do rodzinnego domu. Efektowna drapieżność siostry utwierdzała mamę w przekornej skromności, toteż nauczyła się z przekory kochać sentymentalną powagę muzyki i książek.

Chodził z nią jeszcze przed inżynierem pewien chłopak, student medycyny, syn z zaprzyjaźnionej rodziny, ale ta znajomość nie mogła w poważniejszym stopniu napełnić jej ciała świadomością własnej wartości. Gdy się z nią kiedyś na daczy po raz pierwszy kochał, rozstała się z nim zaraz następnego dnia z melancholijnym przekonaniem, że ani jej uczuciom, ani jej zmysłom nie dane jest przeżyć wielkiej miłości. A ponieważ właśnie wtedy zdawała maturę, miała okazję, by oświadczyć, że cel swego życia widzi w pracy, i postanowiła wstąpić (mimo niezadowolenia praktycznego ojca) na wydział filozoficzny.

Kiedy już jej zawiedzione ciało siadywało bodaj piąty miesiąc w szerokiej ławce uniwersyteckiego audytorium, spotkało pewnego razu na ulicy zuchwałego młodego inżyniera, który je zagadnął, a po trzech randkach posiadł. A ponieważ ciało było tym razem bardzo (i to nieoczekiwanie) zadowolone, dusza szybko zapomniała o ambicjach naukowej kariery i (jak to porządna dusza zawsze czynić powinna) pośpieszyła ciału na pomoc: przytakiwała ochoczo poglądom inżyniera, jego wesołej nonszalancji i przemiłej beztrosce. I choć wiedziała, że są to cechy obce jej otoczeniu, pragnęła się z nimi utożsamić, ponieważ jej smutne, skromne ciało w ich obecności przestawało sobie niedowierzać i zaczynało w zadziwiający sposób cieszyć się samym sobą.

Czyż więc mama była nareszcie szczęśliwa? Niezupełnie: miotała się pomiędzy wiarą i wątpliwościami; gdy rozbierała się przed lustrem, patrzyła na siebie jego oczami i wydawała się sobie chwilami podniecająca, chwilami zaś nudna. Oddała swe ciało w niewolę cudzym oczom – i w tym tkwiła wielka niepewność.

Jakkolwiek wahała się między nadzieją i niewiarą, była wszakże skutecznie wyrwana ze swej przedwczesnej rezygnacji; rakieta tenisowa siostry już jej nie deprymowała; jej ciało żyło nareszcie jak ciało i mama zrozumiała, że wspaniale jest tak właśnie żyć. Pragnęła, aby to nowe życie nie było tylko fałszywą obietnicą, lecz trwałą prawdą; pragnęła, żeby inżynier zabrał ją z uniwersyteckiej ławy i z rodzinnego domu i przemienił tę miłosną przygodę w przygodę życia. Dlatego powitała ciążę z entuzjazmem: wyobrażała sobie inżyniera i swoje dziecko i zdawało jej się, że ta trójka sięga gwiazd i wypełnia wszechświat. Mówiliśmy już o tym w poprzednim rozdziale: mama szybko zrozumiała, że ten, któremu zależało na przygodzie miłości, przygody życia się boi i wcale nie pragnie zamienić się razem z nią w posągi sięgające gwiazd. Wiemy jednak również i to, że tym razem jej poczucie własnej wartości nie runęło pod naporem oziębłości kochanka. Zmieniło się więc coś bardzo ważnego. Ciało mamy, do niedawno jeszcze wydane na pastwę oczu kochanka, wkroczyło w nową fazę swej historii: przestało być ciałem dla cudzych oczu, a stało się ciałem dla kogoś, kto dotychczas oczu nie miał. Nie była już ważna jego zewnętrzna powłoka; ciało stykało się z innym ciałem swą wewnętrzną, nigdy przez nikogo nie widzianą ścianą. Oczy zewnętrznego świata mogły więc dostrzec tylko jego zewnętrzną nieistotną stronę i nawet zdanie inżyniera nic już dla niego nie znaczyło, ponieważ nie mogło w żaden sposób wpłynąć na jego wielki los; teraz dopiero stało się w pełni niezależne i samowystarczalne; brzuch, który potężniał i brzydł, był dla niej rosnącym rezerwuarem dumy.

Po porodzie ciało mamy wkroczyło w kolejny okres. Gdy po raz pierwszy błądzące usteczka niemowlęcia przyssały się do jej piersi, poczuła słodkie drżenie rozchodzące się po całym ciele; przypominało to pieszczoty kochanka, było w tym jednak coś więcej: wielkie spokojne szczęście, wielki szczęśliwy spokój. Nigdy przedtem tego nie doznała; jeżeli kochanek całował jej piersi, była to sekunda, która miała odkupić godziny zwątpień i nieufności; tym razem jednak wiedziała, że usta są przyciśnięte do jej piersi na dowód bezgranicznego oddania, którego może być pewna.

Istniała jeszcze jedna różnica: kiedy kochanek dotykał jej nagiego ciała, zawsze się wstydziła; wzajemne przybliżanie się do siebie było, zawsze pokonywaniem obcości i chwila zbliżenia była upojna właśnie dlatego, że była tylko chwilą. Wstyd nigdy nie wygasł, czynił miłość podniecającą, ale równocześnie pilnował ciała, by nie oddało się bez reszty. Tym razem jednak wstyd zniknął – nie było go. Obydwa ciała całkowicie otwarły się dla siebie i nie miały przed sobą nic do ukrycia. Nigdy nie oddała się w taki sposób innemu ciału i nigdy inne ciało w ten sposób nie oddało się jej. Kochanek mógł korzystać z jej łona, lecz nigdy w nim nie mieszkał, mógł dotykać jej piersi, lecz nigdy z niej nie pił. Ach, karmienie! Z czułością obserwowała rybie ruchy bezzębnych ust i wyobrażała sobie, że do jej synka wpływają razem z mlekiem również jej myśli, wyobrażenia i sny.

Był to rajski stan: ciało mogło być w pełni ciałem i nie musiało zakrywać się figowym listkiem; byli zanurzeni w bezkresie spokojnego czasu; żyli razem, tak jak żyli Ewa z Adamem, dopóki nie skosztowali jabłka z drzewa poznania; żyli w swoich ciałach poza dobrem i złem; – mało tego: piękno i brzydota w raju nie różnią się od siebie, tak że wszystko, z czego składa się ciało, nie było dla nich piękne ani brzydkie, ale rozkoszne; rozkoszne były dziąsła, chociaż były bezzębne, rozkoszna ' była pierś, rozkoszny pępek, rozkoszna była malutka pupcia, rozkoszne były kiszki, których funkcjonowanie było uważnie śledzone, rozkoszne włoski wyrastające na śmiesznej czaszce. Dbała troskliwie o bekanie, siusianie i kupkanie synka, a była to nie tylko pielęgnacyjna troskliwość mająca na względzie zdrowie dziecka; nie, troszczyła się o wszystkie jego procesy fizjologiczne z pasją.

вернуться

* Jaromil w języku czeskim znaczy miłujący wiosnę – przyp. tłum.